Autorzy owych opracowań poszerzali naszą wiedzę o odnajdywane w archiwach dokumenty, uzupełniali relacje żyjących weteranów i analizowali przyjętą przez obie strony strategię. Czy można bowiem opisać Monte Cassino inaczej? Na łamach "Odkrywcy" w kolejnych odsłonach cyklu, poprowadzonego przez Krzysztofa Piotrowskiego, postaramy się przekazać inny, nieznany obraz bitwy o masyw wzgórz, obraz, który zachował się przede wszystkim w rozsypanych na stokach pozostałościach po czterech krwawych natarciach i uporczywej wielomiesięcznej obronie. Autor cyklu od wielu lat mieszka we Włoszech, a od jedenastu intensywnie zajmuje się największą bitwą drugowojennej kampanii włoskiej. Posiadając bogaty zbiór dokumentów, relacji, fotografii i pamiątek pochodzących z tamtego okresu, poświęcił wiele czasu na prowadzenie poszukiwań i eksplorację miejsca bitwy. Dzięki systematycznej pracy zgromadził w Rzymie ok. 2000 przedmiotów odnalezionych na odcinku walk polskich żołnierzy. Celem niniejszego, pierwszego odcinka jest chronologiczne przedstawienie sytuacji jaka miała miejsce przed majem 1944 roku, kiedy w dolinie Rapido znaleźli się żołnierze II Korpusu Polskiego. Publikowane zdjęcia rejonu znakomicie obrazujące teren bitwy, będą naszymi przewodnikami w kolejnych odsłonach podróży w jaką zabierze nas Autor. Będzie to podróż niezwykła, przebiegająca szlakiem poszczególnych wzgórz, dziesiątek niemieckich schronów, splątanych drutem kolczastym stanowisk obronnych i pozostałości po nacierających żołnierzach alianckich. Po raz pierwszy zobaczą też Państwo fotografie wydobytych przedmiotów, fragmentów żołnierskiego wyposażenia oraz miejsc znanych jedynie z opisów zamieszczonych na kartach książek zajmujących się tematem Bitwy Narodów. Był październik 1994 roku, kiedy po raz pierwszy dotarłem do masywu wzgórz na Monte Cassino. Był to też rok 50-tej rocznicy bitwy, a zarazem czas, który jak się później okazało, związał mnie z tym miejscem do dzisiaj... Klasztor benedyktynów górujący nad wlotem do doliny Liri i pasmo wzgórz sięgające po Monte Cairo (1669 m n.p.m.) - to odcinek natarcia żołnierzy II Korpusu gen. Wł. Andersa. Ten widok budzi w człowieku nieodpartą chęć poznania, wszak to tutaj z początkiem 1944 r. zatrzymała się wojna, która po wyniszczających doświadczeniach z lat 1914-1918, nigdy więcej nie miała być wojną pozycyjną, a jednak ponownie taką się stała. Wiele o tym mogłyby zapewne opowiedzieć mury domku, z którego w 1940 roku syn ogrodnika klasztornego wyruszył do płn. Afryki, aby bić się z Anglikami. Nie wrócił. Ta wojna była jeszcze daleko. Mijał czas, a ojciec poległego syna wpatrywał się co dzień w piękno budowli opactwa i wysłuchiwał odwiecznej gry jego dzwonów. Nie interesował się sprawami znienawidzonej wojny, która zabrała mu syna, aż przyszedł czas, kiedy wojna zainteresowała się nim. Ten domek widział wiele. W nim stacjonowały dowództwa brygad, batalionów, poszczególnych oddziałów i narodowości. Tu znajdował się wysunięty punkt opatrunkowy (WPO), i stąd zawiadywano walką na kierunku Góry Ofiarnej (593) i Głowy Węża (603). Wielokrotnie przechodził w ferworze bitewnym z rąk do rąk. Był ciągle ostrzeliwany przez artylerię, moździerze i broń małokalibrową, stale zapełniony żołnierzami oczekującymi sygnału do natarcia oraz rannymi, którzy otrzymywali tutaj pierwszą pomoc... Przyszedł koniec bitwy. Nikt już więcej do tego domku nie strzelał. Uczyniono przy nim prowizoryczny cmentarzyk poległych żołnierzy polskich. Wokół zabudowań zalegały stosy niepotrzebnej już broni, oporządzenia i zakrwawionych opatrunków po zabitych i rannych z wielu krwawych natarć. Domek opustoszał. Wojna posunęła się dalej, a potem się zakończyła. Do tego kamiennego budynku wrócili jednak raz jeszcze polscy żołnierze, choć nie był to dom żadnego z nich. Domy Polaków były daleko. Wrócili, aby w tej okolicy wznieść cmentarz poległych kolegów, wznieść pomniki 3. Dywizji Strzelców Karpackich na wzgórzu 593, 5. Kresowej Dywizji Piechoty, na wzgórzu 575, 4. Pułku Pancernego w Gardzieli i Pułku 6. Pancernego w Piedimonte S. Germano. Również po to, aby pomóc w odbudowie klasztoru. Sami odbudowali też zniszczony narzędziami wojny domek, o czym świadczy pozostawiona przez nich tablica z trawertynu, tuż nad wejściem. Do domku ponownie wrócili Ci, którzy nigdy do niego nie chcieli wpuszczać wojny. Odwiedzam ich od lat, zawsze piję z nimi wino i rozmawiam o rzeczach codziennych. Wiedzą z jakiego powodu tu przyjeżdżam i starają się mi w tym pomóc. Pomoc, choć nietypową, otrzymuję również od zwierząt, które hodują. Zwłaszcza od kur... Śmiejecie się? Ja też miałem powody do radości. Wyobraźcie sobie, że połykają one wygrzebane pociski z Thomsonów i następnie... wydalają w okolicy piwniczki tegoż domku, gdzie mają swe schronienie na noc. Widzieliście kiedykolwiek poszukiwacza, który oprócz wykrywacza prowadzi ze sobą stado kur? Bez obaw, ja też nie. O takim właśnie Cassino chcę Wam opowiedzieć. O tym, co pozostało do dzisiaj. O pięciu miesiącach walk o Monte Cassino napisano wiele, ale prawdziwy poszukiwacz potrzebuje czegoś innego - musi tego dotknąć i taki też jest mój przypadek. Ten kamienny domek to miejsce, o którym na pewno słyszeliście. Choć nie ma swojego adresu i nie leży przy żadnej ulicy, to znajdziecie go na każdej wojskowej mapie obejmującej rejon wzgórz przy Monte Cassino. Zwany jest "Domkiem Doktora" i takim pozostanie już chyba na zawsze. Swą nazwę zawdzięcza żołnierzom polskim, a ziemia, na której leży, to skrawek historii z Polską związany. Zanim pojawili się Polacy... 10 lipca 1943 roku jednostki alianckie pod dowództwem gen. Eisenhowera, w ramach operacji "Husky" wylądowały na Sycylii. Był to pierwszy krok sprzymierzonych na terenie kontynentalnej Europy, a zarazem początek dwuletniej kampanii wojennej we Włoszech (1943-45). W tym samym miesiącu Niemcy utraciły dotychczasowego sojusznika. Król Vittorio Emanuele III odsunął od władzy Mussoliniego, powołując na szefa rządu marszałka Badoglio. Partia faszystowska została rozwiązana, a 3 września podpisano porozumienie o zawieszeniu broni pomiędzy aliantami a Włochami. Tego też dnia, dwie dywizje ze składu 8. Armii wylądowały na terenie włoskiego półwyspu w rejonie Reggio di Calabria. Przyjęto zasadę, że każdorazowy desant nie może przekroczyć zasięgu lotnictwa myśliwskiego. Tak więc operatywność lotnisk sycylijskich ograniczała odległość lądowania na linii Salerno-Taranto. Prowadzenie kampanii na terenie Włoch powierzono gen. H. Alexandrowi, dowódcy 15. Grupy Armii składającej się z amerykańskiej 5. Armii i brytyjskiej 8. Armii. W międzyczasie, pozostający na terenie półwyspu Niemcy, przystąpili do rozbrajania dywizji włoskich, które w zaistniałej sytuacji stały się czynnikiem niepewnym i mogącym w każdej chwili zagrozić przygotowywanej przeciw aliantom obronie.