Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Mój pierwszy raz

Pewnie, że najważniejsze były mundiale, na których grali nasi, jednak tamten pierwszy, bez naszych, był też arcyważny.

/Polityka

Jerzy Pilch

W tej akurat sprawie nie ekscytuję się ani przemijaniem, ani okrągłymi rocznicami. Ale też nie ma co ukrywać: od mojego pierwszego mundialu mija 40 lat w sensie ścisłym. W 1966 r. miałem 14 lat i chłonąłem świat z taką intensywnością i z taką łapczywością, z jaką chłonie się świat, jak ma się 14 lat. Piłka nożna w tym świecie zajmowała miejsce poczesne; w czerwcu tamtego roku ? miejsce wyłączne. Albo oglądaliśmy transmisje z mistrzostw w Anglii, albo sami rozgrywaliśmy Word Cup na stadionie Startu w Wiśle. Jedno z drugim szło pogodzić bez trudu: w finale mistrzostw grało w tamtym czasie zaledwie 16 drużyn, telewizja polska choć po raz pierwszy porządnie mundial transmitowała, wszystkich meczów nie dawała, czasu było sporo. Czas był futbolem.

Dziś myślę, że prawie wszystkie moje przeświadczenia, nauki, pewności, upojenia, rozczarowania i zabobony piłkarskie wtedy powstały i stamtąd się wzięły. Wtedy, na przykład, po raz pierwszy zobaczyłem w całej krasie Brazylię; wtedy była pora zachwytu niebywałymi dryblingami Garrinchy, strzelaniem przez Pelego rzutów wolnych pomiędzy głowami stojących w murze przeciwników, boską doskonałością techniki itd., itp. I wtedy też przyszła nauka, że nawet brazylijscy bogowie mogą przegrać. Brazylia bowiem pierwszy mecz z Bułgarią wygrała 2:0, ale dwa kolejne z Węgrami i Portugalią przegrała po 3:1 i nie wyszła z grupy. Do dziś, jak słyszę pełne "bo ja wiem" teologicznej goryczy albo filozoficznej niemocy rozważania o upadku albo o śmierci Boga, odruchowo myślę o reprezentacji Brazylii, która w Roku Pańskim 1966 na mistrzostwach świata w Anglii nie wyszła z grupy. Nad tymi nieszczęśnikami śmierć wisiała zresztą w sensie ścisłym, kibice w ojczyźnie grozili im linczem, na trenera Feolę czekała postawiona w centrum Rio de Janeiro szubienica, wracali oni do ojczyzny chyłkiem albo wcale nie wracali ? takie były brazylijskie karnawały tamtego lata.

Nieoczekiwany awans Węgrów i ich świetna gra w pierwszych meczach dawała komentatorom asumpt do przypuszczeń, że oto odradza się ?złota madziarska jedenastka?. Nauką, jaką z tej okoliczności wyniosłem, jest pesymistyczne przeświadczenie, że odradzanie się złotych jedenastek jest niebywale rzadkie, niezwykle trudne i prawie nigdy się nie zdarza. Węgrom w każdym razie nie zdarzyło się to do dziś.

Na moim pierwszym mundialu ujrzałem też naocznie tzw. narodziny gwiazdy - był nią Eusebio. Jak się zdaje, wszyscy ciemnoskórzy przybysze, którzy tamtego lata gościli na ziemiach polskich, taką z miejsca otrzymali, nadaną przez lud, ksywę. My w każdym razie na widok jednego jedynego Murzyna, który ni stąd, ni zowąd pokazał się wówczas w centrum Wisły, darliśmy się: "Eusebio! Eusebio!" - jak opętani. Murzyn był kontent.

Portugalia grała wtedy najpiękniej; ofensywnie, widowiskowo i być może, a nawet na pewno, moje przeświadczenie, że najpiękniej grające drużyny nie zdobywają mistrzostwa świata, ma proweniencję portugalską. (Po ośmiu latach na mistrzostwach w 1974 Polacy zagrają z podobną brawurą, porównania pomiędzy obu reprezentacjami będą częste). Nie wiem, kiedy powstał prastary aforyzm, że nie wystarczy grać pięknie, trzeba też grać skutecznie ? ja naocznie zetknąłem się z tą niezłomną prawdą w czerwcu 1966 r. Nie wystarczy grać - trzeba jeszcze wygrać.

Nie wystarczy być Włochami, trzeba jeszcze wygrać z Koreą. Największa sensacja tych mistrzostw ? właśnie przegrana Włochów z Koreą ? dała mi dwa przeświadczenia: jedno, że Włosi są chybotliwi i zawsze można z nimi wygrać, i drugie, że Koreańczycy są zajadli i zawsze groźni. (Jak cztery lata temu Korea ? wprawdzie Południowa, ale w temperamencie i zawziętości to nie ma wielkiego znaczenia ? gromiła naszych, miałem déj vu, jak się patrzy. Szkoda, że ja - nie Engel).

Wtedy też, w czerwcu 1966 r., po raz pierwszy ujrzałem twardość i żelazną konsekwencję Niemców i zostałem kibicem i wyznawcą tej konsekwencji i tej twardości. Finał z Anglią Niemcy wprawdzie przegrali, ale w normalnym czasie przegrywając, doprowadzili do dogrywki i gdyby nie najbardziej sporna bramka tysiąclecia, kto wie, jak by się to wszystko skończyło. Nie miałem w 1966 r. aforystycznej błyskotliwości Linekera, w ogóle nie miałem żadnej błyskotliwości, ale być może podświadome przeświadczenie, że Niemcy nawet jak przegrają, to i tak są wysoko - mogło zagościć w moim sercu.

Czy z tamtych czasów pochodzi niejaki mój - najdelikatniej mówiąc - dystans do futbolu brytyjskiego, pewien do końca nie jestem; dystans ten raczej wzmagał się i narastał z czasem, tym niemniej w ówczesnym zwycięstwie gospodarzy było coś nieprzyzwoitego. Daleki od spiskowych teorii i gotów nawet uznać, że najbardziej sporna bramka tysiąclecia zdobyta została prawidłowo ? ostateczny tryumf Anglików uznawałem za męcząco nudny. Ale też nauka, że gospodarze turnieju są zawsze niezmiernie groźni (pomagają im ściany), jest nauką muliście wprost nudną. (I nieubłaganą: w tym roku wygrają Niemcy).

Dziś uświadamiam sobie, że mój pierwszy mundial był też szkołą klęski. Najprzód byłem za Brazylią ? odpadli w czas. Potem kibicowałem Portugalii - przegrali półfinał z Anglikami (2:1 po arcymeczu). W finale byłem za Niemcami - wiadomo, jak się skończyło. Zahartowałem się wtedy w przyjmowaniu porażek? Nauczyłem cierpliwości? Wzmógł się we mnie gen wytrwałości, który teraz po 40 latach pozwala mi z tą samą chłopięcą ciekawością czekać na turniej, który może okazać się jedną wielką, w każdym paśmie, klęską? Nie są to retoryczne pytania.

Jednym ze sprawozdawców telewizji polskiej był wówczas początkujący w zawodzie Jan Ciszewski. Powiedzieć, że szło mu kiepsko - to nic nie powiedzieć. To była - szczerze mówiąc - rozpacz całkowita. Zatem i taką edukację wziąłem tamtego lata, że mianowicie mistrzowie miewają niekiedy początki trudne. Też mistrzowie piłkarskiego słowa i piłkarskiej teorii. Zaiste: wszystkiego, co wiem o piłce nożnej, nauczyłem się przed telewizorem podczas mistrzostw świata w Anglii w czerwcu 1966. Byłem pewien, że nie skończę zgraną parafrazą camusowskiej maksymy. Ale nią kończę. Piłka jest grą błędów. Zawsze powtarzalnych. Nieraz stylistycznych.

Polityka

Zobacz także