Zdaniem Moczulskiego defilady organizowane z takim przepychem jak ta środowa nie są Polsce potrzebne. - To była czysta demonstracja, w sytuacji gdy nie za bardzo jest się czym chwalić. Zdrowy rozsądek podpowiada, że tej imprezy nie powinno być - uważa. Jego zdaniem rządzący zdecydowali się na organizację tej defilady, bo chcieli "podnieść swój prestiż". - Jeśli nie ma innych argumentów, to używa się pokazówek. Znaczenie Polski w UE czy w NATO nie zależy od defilad czy od liczby samolotów. Mogliśmy się tym chwalić przed wojną. Wtedy nasza armia była jak na Europę silna i nowoczesna. Dziś nie wypada się tym chwalić. Pieniądze zużyte na defiladę i remont dróg po wpuszczeniu czołgów na ulice powinny być w całości przekazane na rzecz wojska - mówi dziennikowi Moczulski. Podkreśla, że Polska powinna nadawać sobie znaczenie przede wszystkim poważnym zachowaniem ministrów. Jego zdaniem "publiczna konfrontacja b. wicepremiera i obecnego ministra, którzy zarzucają sobie kłamstwo, jest kompromitacją". Według niego, "prestiż Rzeczypospolitej został ostatnio zszargany i żadna defilada tego nie zmieni". Dodaje, że naszą pozycję możemy budować jedynie poprzez poważne zachowanie i rzeczywiste osiągnięcia. A mamy takie: wyraźny wzrost gospodarczy, skok edukacyjny. - Możemy także pokazywać nasz wkład historyczny nie tylko za pomocą wojska, ale choćby rozwoju demokracji. Niedawno minęło w Polsce 500 lat od wprowadzenia państwa obywatelskiego. Było ono niedoskonałe, obejmowało tylko część społeczeństwa, ale było. Pokażmy nasz wkład w tolerancję. Jest to potrzebne przede wszystkim nam samym, ale także Europie. A polski wkład w tolerancję wcale nie jest mitem - mówi rozmówca "Gazety Wyborczej".