Andrzej Duda zawetował we wtorek nowelizację ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym. Wątpliwości prezydenta wzbudziła możliwość używania przed organami powiatu - obok języka urzędowego - języka mniejszości. Do tej pory językiem pomocniczym można się było posługiwać jedynie przed organami gminy. Chodzi o gminy, gdzie mniejszości stanowią więcej niż 20 proc. Możliwość używania języka pomocniczego oznaczała, że osoby należące do mniejszości miałyby prawo do zwracania się do organów gminy i powiatu w języku pomocniczym - w formie pisemnej lub ustnej - a także uzyskiwania odpowiedzi i zaświadczeń w języku pomocniczym. Prezydent zakwestionował brak oszacowania skutków finansowych dla budżetów powiatów i gmin związanych z wprowadzeniem i używaniem na ich obszarach języka pomocniczego. "Negatywny sygnał" Współprzewodniczący Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych oraz przewodniczący Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców (TSKN) na Śląsku Opolskim Rafał Bartek ocenił w rozmowie z PAP, że środowiska mniejszości odbierają weto prezydenta symbolicznie, jako "negatywny sygnał" wysłany w swoim kierunku. Jak dodał, jest to dla mniejszości "o tyle zastanawiające i niepokojące", że zawetowana przez prezydenta nowelizacja nie wprowadzała żadnych dużych zmian w ustawie o mniejszościach, a jedynie "regulowała kwestie techniczne". "Jeśli zatem taka niewielka zmiana jest wetowana, to dla nas jest to niepokojący sygnał odnośnie podejścia do polityki mniejszościowej w ogóle pana prezydenta" - uznał Bartek. Poseł Ryszard Galla, ponownie wybrany do polskiego parlamentu przedstawiciel mniejszości niemieckiej, powiedział PAP, że w trakcie prac nad nowelą określono, że możliwość używania języka pomocniczego dotyczyłaby tylko czterech powiatów w kraju: dwóch zamieszkiwanych przez Kaszubów i po jednym, gdzie mieszka mniejszość białoruska i litewska. "Poza tym gdybyśmy dziś zapytali samorządy gmin, które są wpisane w rejestr gmin używających języka mniejszości jako języka pomocniczego, to wiemy, że na ten cel wydawane są naprawdę symboliczne kwoty - o ile w ogóle są one wydatkowane" - zauważył Galla. "Dla nas zawetowanie w tej części ustawy jest albo pewnym niedopatrzeniem, albo bardzo wyraźnym wskazaniem na to, że ta nowelizacja nie może być przyjęta" - podkreślił. "Bardzo źle się stało" - tak o wecie prezydenta mówi inny przedstawiciel Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych, prezes Stowarzyszenia Litwinów w Polsce Algirdas Vaicekauskas. Według niego język pomocniczy to szansa na polepszenie sytuacji mniejszości w powiatach, w których przedstawiciele tych mniejszości mieszkają. Podkreślił, że najważniejszym elementem tożsamości narodowej mniejszości jest język i ochrona tego języka. "Najskuteczniejszym sposobem jego ochrony jest właśnie możliwość używania tego języka, bez jakichkolwiek negatywnych doświadczeń ze strony większości" - powiedział PAP Vaicekauskas. Dodał, że obecne możliwości używania języka pomocniczego są niewystarczające, bo obowiązuje jedynie w gminach i to tylko tych, gdzie mniejszości stanowią więcej niż 20 proc. "Decyzja budzi nieufność i niepokój" Zaskoczony wetem prezydenta jest też były wieloletni podlaski poseł SLD Eugeniusz Czykwin, reprezentujący środowiska białoruskie i prawosławne. W niedzielnych wyborach bez powodzenia ubiegał się - jako niezależny kandydat - o mandat senatora. Czykwin powiedział PAP, że decyzja prezydenta "budzi nieufność i niepokój". Jego zdaniem trudno mówić o ewentualnych kosztach realizacji nowelizacji, bo np. gminy w powiecie hajnowskim w Podlaskiem, licznie zamieszkiwanym przez mniejszość białoruską, nie skorzystały dotąd z możliwości wprowadzenia dwujęzycznych nazw miejscowości. Czykwin uważa, że obawiają się reakcji ze strony - jak to ujął - "tolerancyjnego społeczeństwa, którym się szczycimy". Obecnie dwujęzyczne nazwy miejscowości funkcjonują w Podlaskiem w gminie Orla w powiecie bielskim (polsko-białoruskie) oraz w gminie Puńsk na Suwalszczyźnie (polsko-litewskie). W obu tych gminach kilka lat temu nieznani sprawcy zniszczyli te tablice. To miał być przykład dla Litwy Również dla Mirona Sycza, który w mijającej kadencji Sejmu przewodniczył komisji mniejszości narodowych i etnicznych, weto prezydenta jest zaskoczeniem. "To dosyć zły sygnał dla mniejszości narodowych, które obawiają się, że będzie im trudniej funkcjonować w nowej rzeczywistości politycznej" - powiedział PAP Sycz, który był jedynym posłem na listach PO rekomendowanym przez Związek Ukraińców w Polsce. Zdaniem Sycza, który nie zdobył mandatu w nowym Sejmie, już w trakcie prac w komisji i debaty nad nowelą ustawy politycy PiS wypowiadali się przeciwko jej zapisom. "Stąd też pewnie takie stanowisko prezydenta wywodzącego się z tej partii" - stwierdził. Jak mówił, zasadniczym celem nowelizacji było zdefiniowanie, czym jest stowarzyszenie działające na rzecz mniejszości. Jego zdaniem zdarzały się bowiem przypadki podszywania się pod takie organizacje po to, żeby uzyskiwać dotacje, które powinny być przeznaczane na wspieranie tradycji i kultury mniejszości. Sycz ocenił, że rozszerzenie na powiaty możliwości posługiwania się językiem mniejszości mogło stać się wzorem tworzenia prawa dla krajów, w których istnieje polska mniejszość narodowa. "Nie ukrywam, że w ten sposób chcieliśmy pokazać naszym sąsiadom, szczególnie Litwie, że traktujemy mniejszości w sposób godny. Wydawało nam się, że ten przykład pokaże im, jaką należy iść drogą" - wyjaśnił Sycz.