Przypomnijmy, pod koniec stycznia Bartłomiej Misiewicz usłyszał zarzuty dotyczące przekroczenia uprawnień i działania na szkodę spółki Polska Grupa Zbrojeniowa. Według prokuratury, były rzecznik MON oraz były poseł PiS Mariusz Antoni K. mieli "powoływać się wspólnie i w porozumieniu na wpływy w instytucji państwowej i pośredniczyć w załatwieniu określonych spraw celem uzyskania korzyści majątkowej w kwocie ponad 90 tys. zł". Od stycznia do czerwca Misiewicz przebywał w areszcie. Wyszedł na wolność po wpłaceniu 100 tys. zł kaucji. W wywiadzie dla Onetu Misiewicz zapewnia, że jest niewinny i że udowodni to przed sądem. "Już w areszcie zrozumiałem, że sprawiedliwy wyrok w mojej sprawie może wydać tylko niezawisły, niezależny od polityków sąd" - mówi w rozmowie z Januszem Schwertnerem. Pytany, czy wszczęta przeciwko niemu sprawa ma charakter polityczny, odpowiada: "Ta sprawa jest dziwna od samego początku". Według śledczych, Misiewicz uczestniczył w zawieraniu fikcyjnych umów na niekorzyść PGZ. Były rzecznik MON zapewnia, że to nieprawda. "To jest teoria podobna do tych, które ostatnio na mój temat formułuje pan Patryk Vega. Czysta fantastyka" - mówi. "Prokuratura robiła wszystko, aby uniemożliwić opuszczenie aresztu" Były rzecznik MON stwierdza, że "prokuratura do ostatniego momentu robiła wszystko, aby uniemożliwić mu opuszczenie aresztu, mimo decyzji sądu". "Doszło wręcz do bezprecedensowej sytuacji: przez pewien czas stosowano wobec mnie zarówno areszt, jak i poręczenie majątkowe. Mój tata wpłacił wymaganą, decyzją sądu, kaucję 100 tys. zł, a prokurator odmawiał mojego zwolnienia z aresztu. To było niezgodne z prawem. Rzecznik Praw Obywatelskich objął to śledztwo swego rodzaju kuratelą. Zainterweniował. Bez jego pomocy i bez wsparcia moich prawników zapewne nie byłbym dziś na wolności" - mówi Misiewicz. Co zaskakujące, dodaje, że chciałby "bardzo podziękować zespołowi Rzecznika Praw Obywatelskich", za to, że "ponadpolitycznie stanął w obronie jego podstawowych praw konstytucyjnych"."Jestem wdzięczny, że RPO potraktował mnie jak normalnego obywatela, którego prawa są, delikatnie rzecz mówiąc, naginane. Może prokuratura zacznie mnie tak traktować" - dodaje.W wywiadzie Misiewicz opisuje swój pobyt w areszcie. Mówi, że to było dla niego "traumatyczne przeżycie". "23 godziny na dobę przebywałem sam ze sobą, w celi dwa na trzy metry. Byłem izolowany ze względów bezpieczeństwa" - opowiada. "Media robiły ze mnie największego degenerata w kraju" Misiewicz był też dopytywany, o to dlaczego Antoni Macierewicz "aż tak go promował". "To nie jest pytanie do mnie, tylko do pana ministra. Ja każde powierzone mi zadanie starałem się wykonywać tak, jak należy. Gdy popełniałem błędy, minister zwracał mi uwagę, co traktowałem jako dobre pole do nauki" - tłumaczy."Media nie grały ze mną fair, robiły ze mnie największego degenerata w kraju. Moim błędem było to, że z tym nie walczyłem, nie wysyłałem pozwów mediom, które pisały bzdury" - mówi Misiewicz. Dopytywany o to, czy "naprawdę nie widzi nic niewłaściwego w tym, że w pewnym momencie salutowali mu oficerowie Wojska Polskiego", odpiera zarzuty: "W tym przypadku rozpętano przeciwko mnie zwyczajną nagonkę i nikt z państwa nie sprawdził nawet przepisów w tym zakresie. Każdy - zaznaczam: każdy żołnierz niezależnie od stopnia, gdy ma na sobie nakrycie głowy, oddaje honor innym osobom zgodnie z przepisami protokołu funkcjonującego w Wojsku Polskim. I ten honor oddaje wszystkim - ministrowi, posłowi, lekarzowi, dziennikarzowi, każdej osobie. Jeśli nie ma nakrycia głowy, to wtedy mówi "dzień dobry" i podaje rękę. Więc skąd to ciągłe opowiadanie, że cieszyłem się jakimiś szczególnymi względami? Czy naprawdę ktokolwiek myśli, że to ja kazałem sobie salutować żołnierzom? To absurd...".Misiewicz przyznaje jednak, że "pewnych sytuacji należało uniknąć". "Nie trzeba było robić przemarszu przed kompanią honorową" - mówi.