Najwięcej emocji wśród zgromadzonych w sali słuchaczy budziły wspomnienia i opowieści ministra Bartoszewskiego. Podkreślił, że jest jedynym w historii ostatnich 20 lat dwukrotnym ministrem spraw zagranicznych - w rządach Józefa Oleksego i Jerzego Buzka. - Tak się złożyło, co jest rzadkie w Europie, że Polak był dwa razy ministrem spraw zagranicznych, w dwóch rządach - czerwonym i czarnym. Ten sam Polak, to samo robił i na dodatek bezpartyjny. Nie jest to częste - podkreślał Bartoszewski. Wspominał także jak obejmował tekę ministra spraw zagranicznych w gabinecie Oleksego. Jak podkreślił, "gwałtownie opierał się" ówczesnemu prezydentowi Lechowi Wałęsie. - Ustąpiłem dopiero przed argumentem (Wałęsy): "panie Bartoszewski, byłeś pan w AK, a teraz nie chcesz Polsce służyć? (...) Tu nie ma nic do powiedzenia Oleksy, tu ja mam do powiedzenia. Panie Bartoszewski, bo nie zaprzysięgnę rządu" - mówił Bartoszewski. Przypominał także swoją współpracę z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim. - W ciągu 15 miesięcy uzyskałem 38 nominacji ambasadorskich i to bardzo uczciwych i dobrych. Dwóch nie uzyskałem, nie udało się. Jedną z nich była nominacja dla pana Radka Sikorskiego - zwrócił uwagę. Nawiązując z kolei do obecnie rządzącej w Niemczech koalicji CDU/CSU - FDP Bartoszewski wyraził opinię, że odświeżanie dobrych stosunków z liberalną FDP "leży w interesie państwowym Polski". - Zawsze kiedy FDP miało ministra spraw zagranicznych w Niemczech następowało coś dobrego - zaznaczył Bartoszewski. (Obecnie szefem niemieckiej demokracji jest szef FDP Guido Westerwelle) Z kolei minister spraw zagranicznych w rządzie Waldemara Pawlaka - Andrzej Olechowski zwrócił uwagę, że o ile kontrowersji nie budziła droga Polski do Unii Europejskiej, przynależność naszego kraju do NATO nie była absolutnie oczywista. - W tej sprawie toczył się poważny spór i dopiero Aleksander Kwaśniewski przyciągnął lewicę do poparcia tej idei - przypominał Olechowski. - W rządzie Pawlaka to nie był cel rządowy, ale cel prezydenta Lecha Wałęsy. (...) Ten rząd był niechętny i sceptyczny idei przyłączenia się Polski do NATO - dodał. Rosati (minister spraw zagranicznych od grudnia 1995 roku) zwrócił uwagę, że kiedy obejmował ten urząd, było to bezpośrednio po wyborach prezydenckich, które Lech Wałęsa nieoczekiwanie przegrał z Aleksandrem Kwaśniewskim. - Ta zmiana wywołała popłoch wśród naszych zachodnich partnerów (...) pojawiały się opinie idące tak daleko, aby sugerować, że Polska z nowymi władzami będzie próbowała reaktywować RWPG czy też Pakt Warszawski - wspominał Rosati. Jak dodał, pierwsze kilka miesięcy było więc poświęconych na to, aby przekonać naszych partnerów zagranicznych, tych z zachodu, że cele Polski - takie jak dążenie do NATO i UE - są autentyczne, ale - jak mówił - także naszych partnerów wschodnich trzeba było wyprowadzać z "błędnych nadziei", że będziemy się od zachodu odwracać. Rosati ubolewał, że nie ma teraz w Polsce konsensusu dotyczącego polskiej polityki zagranicznej oraz strategii naszej polityki, szczególnie europejskiej, na kolejne 10-15 lat. Ciągle nie wiadomo do końca, jaką Unię chcemy budować i jakie powinno w niej być miejsce Polski - mówił Rosati. Rozpoczynając swoje wystąpienie Rosati zażartował, że przemawiać po Bartoszewskim to jak śpiewać po Pavarottim, a podobnie też - jak zaznaczył - było z pełnieniem urzędu szefa dyplomacji. Wspominając swoje pierwsze dni jako szefa MSZ Rosati mówił, że w niedługim czasie po odejściu Bartoszewskiego z resortu spodziewana była wizyta ministra spraw zagranicznych Rosji w Polsce. Rosati - jak opowiadał - chciał się dowiedzieć, jak wyglądała wcześniejsza wizyta Bartoszewskiego w Moskwie i co wynikało z tych rozmów. Jednak - jak się dowiedział - rozmowa Bartoszewskiego z ministrem rosyjskim "trwała godzinę, ale z tego 56 minut mówił pan prof. Bartoszewski". - I powiedział wszystko, co chciał powiedzieć, a minister rosyjski tylko kiwał głową, a potem powiedział dziękuję bardzo, życzę wszystkiego dobrego. (...) Może to była metoda na stosunki z Rosją - zażartował Rosati. Również obecny szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski odnosił się w swoim wystąpieniu do Bartoszewskiego. - Gdy pan został ministrem i odziedziczył mnie w spadku po Bronisławie Geremku jako podsekretarza stanu, to powiedział pan: "panie Radku - rób pan. Jak pan nawalisz, to pana odwołam, ale póki co panu ufam" - wspominał. Dziękował jednocześnie swoim poprzednikom, zwracając uwagę, że "to co naszym przodkom zajęło 200 lat, nam zajęło lat 20". - Jesteśmy już członkami wszystkich klubów świata zachodniego, do których chcielibyśmy należeć (...) a dzisiaj z zewnątrz tych klubów możemy oddziaływać, możemy dzielić się stabilnością, instytucjami zachodnimi z tymi, którzy jeszcze tych dobrodziejstw nie doznali - powiedział. - Co to strategii nie ma między nami różnicy, różnica polega na tym, że spieramy się co do metod - podkreślił Sikorski. Odnosząc się z kolei do ostatnich dwóch lat, kiedy to on prowadzi polską dyplomację, minister spraw zagranicznych stwierdził, że można zauważyć, iż decyzje w UE nie zapadają już bez udziału Polski. - Tak jak rok temu nas słuchali, tak od czasu wyborów europejskich (do Parlamentu Europejskiego w czerwcu), w których uzyskaliśmy w rządzącej Europejskiej Partii Ludowej 28 miejsc razem z PSL, teraz zapisują to co mówimy - ocenił Sikorski. Sikorski, odpowiadając na uwagi Rosatiego co się stało ze współpracą w ramach Trójkąta Weimarskiego, zapowiedział, że w najbliższych tygodniach pojawią się również dobre informacje o reaktywacji Trójkąta Weimarskiego. Obecny szef MSZ zgodził się też z opinią Olechowskiego, że wojna na dwa fronty źle się kończy, nawet jak ma się dwieście dywizji. Jak dodał, jednocześnie złe relacje i z Rosją, i z Niemcami nie były dobrym pomysłem. Ocenił też, że z Niemcami już jesteśmy na najlepszej drodze. - Rosja to jest kraj, który czasami nas niepokoi i ja potrafię stanowczo zareagować chociażby na niedawne manewry rosyjsko-białoruskie na Białorusi, ale nie powinniśmy myśleć w kategoriach deterministycznych, marksistowskich - mówił Sikorski. - Jesteśmy chrześcijanami, pan Bóg dał nam wolną wolę, nawet politykom, mogą wybierać między dobrem a złem, i w Rosji dzieją się bardzo ciekawe rzeczy - ocenił. Wspomniał dwa - jak mówił - o "kapitalnym znaczeniu" ostatnie stwierdzenia prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa; jedno w rocznicę poświęconą ofiarom stalinizmu, mówiące, że nie wolno budować potęgi państwa na krzywdzie ludzkiej, że nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tego, co się stało w Rosji w czasach komunistycznych. Drugie - jak podkreślił - było to orędzie rosyjskiego prezydenta o stanie Rosji, w którym gospodarz Kremla zapowiedział m.in., że "na arenie międzynarodowej, zamiast chaotycznych działań podyktowanych nostalgicznymi uprzedzeniami, Rosja będzie prowadziła pokojową politykę zagraniczną, opierającą się na pragmatycznych celach". - Zbudujemy nowoczesną Rosję, skierowaną w przyszłość. Zajmiemy godne miejsce w międzynarodowym podziale pracy - wskazał prezydent Rosji. - Wreszcie mamy coś, za co możemy trzymać kciuki, żeby się udało. Bo to stwarza perspektywę, że zamiast wojny na dwa fronty, możemy mieć po obu stronach naszej granicy partnerów, z którymi możemy mieć normalne stosunki - mówił Sikorski. O Rosji mówiła także Anna Fotyga. Jak oceniła, sprawa zasobów energii jest narzędziem stosowanym przez Rosję w polityce zagranicznej i obecny rząd musi czynić wszystko, podobnie jak poprzednie, żeby nas przed tymi zagrożeniami zabezpieczyć. Jak zaznaczyła, jest w stosunku do naszego wschodniego sąsiada "pełna obaw". Jej zdaniem, rząd Donalda Tuska jest w trudnej sytuacji, jeśli chodzi o dywersyfikację źródeł energii, ale życzyła, żeby zdołał się z tym uporać. Fotyga podziękowała też Sikorskiemu za zaproszenie. - Myślę, że rząd stoi przed tak wielkimi wyzwaniami, że taka debata byłych ministrów spraw zagranicznych jest bardzo istotna (...) Niezależnie od dyskusji, które były toczone w przeszłości, sygnał z tej debaty na zewnątrz, że jesteśmy zgodni, że jesteśmy skłonni walczyć o nasze interesy, jest bardzo ważny - mówiła b. szefowa MSZ w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego. Według niej, jednym z największych osiągnięć rządu J. Kaczyńskiego była szczelność ośrodków władzy i jednolite zdanie prezentowane na zewnątrz. Zwróciła uwagę, że bardzo ważne jest to, że od pewnego czasu jest widoczna zgoda między prezydentem, premierem i szefem MSZ podczas np. szczytów unijnych i natowskich.