- Byliśmy na ostatnim miejscu wśród dziesięciu krajów kandydackich - podkreślił. Jego zdaniem "ta pozycja brała się z fałszywej strategii negocjacyjnej, a także z chaosu kompetencyjnego". - W rządzie pana Buzka było kilka ośrodków decyzyjnych. Łącznie z tym, że polskie delegacje do Brukseli zawsze były dublowane. Co zresztą było przedmiotem kpin i krytyki w Brukseli - ocenił. Miller przypomniał, że w tamtym czasie w Polsce istniała "bardzo wyraźna ideologiczna opozycja antyunijna", którą stanowiły Liga Polskich Rodzin oraz Prawo i Sprawiedliwość. - Samoobrona była też przeciw ale z innych nieideologicznych powodów - zaznaczył. - Była też Platforma Obywatelska, która zachowywała się w sposób dość dwuznaczny - ocenił Miller. Według niego, dało się to zauważyć m.in. podczas przesłuchania przez sejmową komisję ds. europejskich kandydatki na komisarza w UE Danuty Huebner. - PiS, LPR i Samoobrona zarzucały jej wszystko, co najgorsze - zdradę państwa, chęć uzyskania osobistych korzyści, działanie na szkodę Polski. Odbywało się to przy dwuznacznym zachowaniu Platformy, której posłowie z ironicznym uśmieszkiem na tę walkę SLD i reszty patrzyli - powiedział b. premier. Jak dodał, pierwszym zadaniem rządu, na czele którego stał, było "zerwanie z opinią Polski jako marudera procesu negocjacyjnego". - Chodziło głównie o nowe rozwiązania w dwóch kwestiach zapalnych. Pierwsza to swoboda obrotu ziemią, co wtedy w Polsce miało znaczenie nie tylko gospodarcze, ale również polityczne. Drugą kwestią było otwarcia rynków unijnych dla polskich pracowników - mówił Miller. - Niemcy, podobnie zresztą jak Austriacy, reprezentowali w tej ostatniej kwestii twarde stanowisko. Kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder był pod ogromnym naciskiem związków zawodowych i opozycji, aby wprowadzić maksymalnie długi okres przejściowy na pracę w swoim kraju, czyli siedem lat - wspominał Miller. - W Niemczech panowała pewna psychoza, że jeśli rynek pracy zostanie otwarty, to miliony Polaków natychmiast go zaleją - mówił b. premier. - To były dwa ówczesne mity. Jeden, że my Polacy najedziemy i doprowadzimy do zniszczenia niemieckiego rynku pracy. Drugi mit - po stronie polskiej - mówił z kolei, że Niemcy rzucą się na nasze ziemie, wykupią je i stracimy cały pas Ziem Odzyskanych - ocenił b. premier. - Można powiedzieć, że te dwa mity wzajemnie się ożywiały. Tam w Niemczech wypatrywano najeźdźców z Polski na rynek pracy, a tu w Polsce wypatrywano inwazji Niemców wykupujących ziemie - mówił Miller. Według niego, straszenie Niemcami było często wykorzystywane przez przeciwników Unii w Polsce, zwłaszcza w miesiącach poprzedzających referendum akcesyjne. Miller podkreślił, że zaraz po tym, gdy został premierem, jego rząd zmodyfikował prezentowane przez gabinet Jerzego Buzka stanowisko negocjacyjne w sprawie członkostwa naszego kraju w UE. - Pozwoliło to popchnąć negocjacje do przodu - zaznaczył. - Po kilku miesiącach byliśmy na czele peletonu, byliśmy liderem całej dziesiątki państw ubiegających się o członkostwo i w takim tempie dojechaliśmy do dramatycznej końcówki 13 grudnia 2002 r., kiedy odbywał się szczyt UE w Kopenhadze - dodał Miller.