Lider Sojuszu Lewicy Demokratycznej zaczyna być realistą. Jak czytamy w "GW", strategia, której celem było wywalczenie pozycji hegemona na lewicy, zawiodła. Pokazały to wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego. "Miller przełknął porażkę, otrząsnął się z bitewnego kurzu i wyciągnął do Palikota rękę. Do Palikota, który nie tak dawno zarzucał mu, że ma krew na rękach" - czytamy. Chodziło mu wówczas o tajne więzienia CIA w Polsce. Sam lider SLD nazywał niegdyś palikotowców "naćpaną hołotą". "Twardy polityczny gracz" lewicy musiał się jednak wznieść ponad osobiste urazy. Gra toczy się bowiem o setki tysięcy radnych i posady w samorządowych spółkach. Co więcej, SLD wierzy, że uda się wywalczyć około dwudziestu trzech prezydentów miast - taki wynik pozwoliłby utrzymać obecny stan. Od dwóch tygodni trwają rozmowy między Sojuszem i TR. Celem tych negocjacji jest zawarcie koalicji programowej przed jesiennymi wyborami. Janusz Palikot oświadczył jednak w sobotę, że TR wystartuje w wyborach samodzielnie, choć nie wykluczył współpracy z partią Millera. Lider SLD również zapowiedział, że będzie dążył do współpracy z Palikotem. Jedyną przeszkodą są "baronowie SLD", którzy na taką współpracę się nie zgadzają. Zdaniem Palikota to wyraz "buntu i miękkiego zamachu stanu na Millera". "Gazeta Wyborcza" ocenia, że na razie Leszek Miller pozostaje zakładnikiem własnych baronów.