- To, co było "leitmotivem" Tuska, to pokazanie, że on stoi po stronie zwyczajnych Polaków. Wepchniecie Kaczyńskiego w bycie establishmentem: że premier, nie wie co to są autostrady, sam ich nie budował, pytanie "gdzie są mieszkania?", że kurczaki są drogie - to wszystko ma świadczyć, że Kaczyński jest nie z tego świata, że jeździ w kolumnach pełnych BOR-owców - powiedział Migalski. - Było to jakby odebranie Kaczyńskiemu tej idei, którą on miał - że PiS jest partią zwykłych ludzi. Tusk przez trzy tercje prezentował się jako polityk znający problemy zwykłych ludzi, będący zwyczajnym facetem - co podkreślał - zaznaczył Migalski. Jego zdaniem, wytworzeniu w oczach widzów takiego obrazu służyły m.in. podnoszone przez Tuska kwestie taniego państwa i polityki zagranicznej. - Wyraźnie widać, że to było zadaniem Donalda Tuska - pokazanie się, że to nie Kaczyński, ale on i Platforma, prezentują program zwykłych ludzi i stoją po ich stronie - uważa politolog. Migalski zwrócił uwagę na kilka "poważnych wpadek" premiera. - Tusk pięknie "wypuścił" Kaczyńskiego z Irakiem i Afganistanem. Sam nie zabierając zdania kazał się Kaczyńskiemu tłumaczyć z czegoś, co jest niepopularne w Polsce; przeciwstawił Bartoszewskiego Fotydze - wiadomo jakie Fotyga ma notowania - mówił polotolog. Według Migalskiego, Tusk był w trakcie debaty bardziej rozluźniony. - Wtedy, kiedy trzeba było przycisnął, kiedy trzeba było był wyluzowany, to on nadawał dynamikę tej rozmowie. Kaczyński był w wyraźniej defensywie, on się po prostu ciągle tłumaczył. Tusk, nie zwracając zbytnio uwagi na pytanie, prezentował swoją linię - pokazywał Kaczyńskiego jako kogoś wyalienowanego, nie rozumiejącego prostych ludzi, nie będącego prostym człowiekiem - ocenił. - Nawet polecenie "niskimi piłkami" - sugerowaniem proniemieckości Tuska, i tym, że bronił karty praw socjalnych zawierającej pochwałę homoseksualizmu i eutanazji, nie odwróciło uwagi od głównej linii Tuska - dodał. Pytany, czy premier okazał się w którymś momencie debaty lepszy od Tuska, Migalski odpowiedział, że w jego przekonaniu, nie. - Nawet publiczność była po stronie Tuska - była jakby "trzecim zawodnikiem", czego nie wykorzystała publiczność przyprowadzona przez Kaczyńskiego - wyjaśnił. Politolog zauważył, że premier "odzyskiwał formę" w trzeciej części debaty - wykorzystał pytanie o koalicję. - Ale to było już za późno. Jeśli gdzieś premier miał jakąś szansę na odzyskanie inicjatywy, to właśnie wtedy, kiedy nie wykluczał koalicji z PO, kiedy apelował do wyborców PO-PiS-u. Tusk się wyraźnie od tego jak gdyby odcinał, to nie był dla niego dobry czas - podkreślił Migalski. Proszony o porównanie debaty Tusk-Kaczyński do spotkania premiera z b. prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, Migalski ocenił, że piątkowa debata była bardziej emocjonująca. - To była debata "na większej kontrze", bo i stawka była większa. Straty PiS-u będą zyskami Platformy. Tego nie było w poprzedniej debacie, bo straty LiD-u nie były bezpośrednio zyskami PiS, tylko raczej PO - tłumaczył. - Tutaj PO jest podwójnym beneficjentem, nie tylko odebrała głosy PiS-owi, ale również przejęła je. Używając terminologii sportowej - bramki strzelone na wyjeździe liczą się podwójnie - podsumował Migalski.