Konrad Piasecki: Panie pośle, co zrobi prezes? Zdecyduje się na start? Marek Migalski: - Tego nie wiemy oczywiście, bo to rzeczywiście zależy od niego. Ja bardzo go namawiam, bardzo chciałbym, żeby wystartował i myślę, że partia również. Co najważniejsze, potencjalni wyborcy i wyborcy PiS-u chyba też tego sobie życzą. Ale ma pan poczucie, że on się rzeczywiście zdecyduje, że ma w sobie na tyle siły, że ma w sobie na tyle hartu, że ma w sobie na tyle odwagi - żeby stanąć w te wyborcze szranki? - Jeśli ktoś w Polsce jest na tyle twardy, na tyle ma hartu ducha i samozaparcia, to na pewno jest to Jarosław Kaczyński. Każdy, kto znalazłby się na jego miejscu, nie wiem, czy by się na to zdecydował. Być może Jarosław Kaczyński jest jedyną osobą, które jest w stanie podjąć taką decyzję. Choć cały czas - rozumiem - to są tylko przeczucia, bo prezes nikomu o swojej decyzji nie powiedział? - Tak, rzeczywiście. W sensie formalnym decyzja należy do Komitetu Politycznego, ale w sensie faktycznym to rzeczywiście jest decyzja indywidualna Jarosława Kaczyńskiego. Ale jak się słucha jego wystąpień na pogrzebach, czyta jego listy: "Olek i Leszek wołają do nas: nie lękajcie się, róbcie swoje. Musimy podjąć ich tak nagle przerwane dzieło", to widać wolę walki i widać chyba chęć startu w tym. - My nie mamy innego wyjścia, jak kontynuować to dzieło Lecha Kaczyńskiego, tych wszystkich, którzy tam zginęli i po prostu realizować nasz program i nasze ideały. Więc pytanie jest tylko, kto to ma robić. W moim przekonaniu najlepszym kandydatem do wyborów prezydenckich, do kontynuowania tego dzieła byłby Jarosław Kaczyński. Oczywiście przywitalibyśmy tę decyzję z radością... Chociaż gdyby była inna, w pełni zrozumielibyśmy i przyjęlibyśmy ją ze zrozumieniem, poparlibyśmy kandydata, którego wskazali... No właśnie. Pan mówi, że najlepszym kandydatem byłby Jarosław Kaczyński. A jest w ogóle ktokolwiek inny? - Wiem, że scenariusze są różne i różne nazwiska są brane pod uwagę, ale jak rozumiem raczej alternatywne, jak gdyby zastępcze w stosunku do tego, co... Na wypadek, gdyby Jarosław Kaczyński się nie zdecydował... Pytam o te alternatywy, bo w poniedziałek... tak naprawdę jeśli dopiero w poniedziałek obwieści swoją wolę, to będą godziny, a nawet minuty, żeby podjąć decyzję. I co wtedy? Zbigniew Ziobro, Zyta Gilowska czy w ogóle nikt nie powinien wystartować rekomendowany przez Prawo i Sprawiedliwość? - Ostatni scenariusz nie wchodzi w rachubę. Oczywiście, że jesteśmy najpoważniejszą partią opozycyjną i musimy wystawić swojego kandydata. Najlepiej gdybyśmy wystawili najlepszego kandydata, a tym jest Jarosław Kaczyński. A jeśli nie on? - Nie chcę rozważać tego. To jest decyzja... Zwłaszcza, że ja nie jestem członkiem władz partii, więc decyzja należy do samego Jarosława Kaczyńskiego i do władz partii. Ja nie chcę ani Jarosława Kaczyńskiego, ani władz partii ograniczać w tej kwestii. Widzi pan sondaże i one wszystkie mówią, że w starciu Komorowski-Kaczyński marszałek wygrywa o dobrych parę długości. Nie boi się pan takiego scenariusza, w którym Jarosław Kaczyński bardzo mocno przegrywa te wybory? - Jak pan powiedział, te sondaże są robione na dziś. Po pierwsze to są sondaże, po drugie na dziś. Zobaczymy po dwóch miesiącach, jaka będzie decyzja Polaków, bo to oni tak naprawdę decydują, a nie sondażownie. No tylko dziś pan mówi czy pisze: "Komorowski jest odklejony, nie potrafi nawiązać kontaktu z ludźmi". Mimo wszystko ci ludzie dzisiaj chcą na niego głosować, więc w perspektywie najbliższych miesięcy to poparcie dla niego będzie tylko rosło. - Jeśli będą się powtarzać te sytuacje, o których informuje prasa - mianowicie, że wczoraj na grobie Anny Walentynowicz delegacja marszałka Komorowskiego była przynajmniej w części pijana - to myślę, że te sondaże będą raczej spadać niż rosnąć. No ale wie pan, to nie jest poważny zarzut. Znaczy poważny zarzut wobec tych, którzy tam byli, jeśli rzeczywiście to jest prawda, natomiast wobec samego Komorowskiego... - Po pierwsze: jeśli rzeczywiście to jest prawda, po drugie: jednak odpowiada się za swoich ludzi. Szef ponosi odpowiedzialność za to, kim się otacza. Natomiast rzeczywiście zobaczymy, jak to będzie. Nie tylko ze strony PiS-u, nie tylko ze strony dziennikarzy płynie krytyka pod adresem Bronisława Komorowskiego, ale z tego, co wiem część działaczy Platformy jest lekko skonfundowana zachowaniem pana marszałka w ostatnich dniach. Ale ostateczna decyzja będzie należała do wyborców. Tylko we mnie jest takie zdziwienie: z tego, że Komorowski nie płacze - czyni mu się zarzut. To, że Kaczyński jest twardy - opisuje się to jako zaletę Jarosława Kaczyńskiego. Ja uważam, że to jest oczywiście zaletą Jarosława Kaczyńskiego, że jest twardy, ale to, że Bronisław Komorowski nie płacze, też jest w pewnym sensie zaletą. Dzisiaj Polacy niekoniecznie potrzebują polityków, którzy płaczą. - Ktoś byłby bardzo złośliwy, gdyby zarzucał Bronisławowi Komorowskiemu, to, że nie płacze. Nie tego wymaga się od mężów stanu i od polityków sprawujących najważniejsze funkcje. To jest zupełnie co innego. Ale argumenty, którymi pan operuje, są z tego gatunku, z tego typu, z tej półki. - Nie, przecież ja ani przez moment nie powiedziałem, że mi zabrakło łez w oczach Bronisława Komorowskiego. Rzeczywiście, jego przemówienia, sposób komunikowania się z narodem w tych ciężkich dniach - w moim przekonaniu - jest gorszy niż lepszy. A jeszcze wracając do scenariusza porażki - bardzo prawdopodobnego, bo jednak Jarosław Kaczyński wciąż ma ogromny elektorat negatywny. Nie boi się pan, że jeżeli Jarosław Kaczyński przegra, to będzie nie tylko przegrana jego - jako polityka, ale też klęska mitu Lecha Kaczyńskiego? - Nie, dlatego, że w polityce wygrywa się i przegrywa. Mity, jeśli są oparte na prawdzie, trwają. Wobec tego, ja nie mam takiego poczucia, że jeżeli okazałoby się, że Jarosław Kaczyński przegra w 45-55 proc. albo nawet 40-60 proc. to będzie koniec mitu. Tak samo, jak nie będzie powodem do budowania mitu wygrana Jarosława Kaczyńskiego. Mit , jeśli jest prawdziwy - przetrwa, bez względu na to, jakie będą wyniki wyborów. A widzi pan budowanie tego mitu? Albo inaczej - czy widzi pan, że PiS buduje ten mit? - Nie. My jesteśmy akurat ostatnimi, którzy mają prawo czy obowiązek do jego budowania. Ten mit powstaje i rzeczywiście widać, że ludzie zobaczyli Lecha Kaczyńskiego takim, jakim on był. PiS nie powinno w tej kwestii niczego robić, ponieważ, jeśli ludzie chcą dostrzec prawdę, to muszą do tego dojść sami - zwłaszcza, że dziennikarze im w tym pomagają. Ale politycy PiS-u dużo dla tego kreowania mitu zrobili. Mówię to nie czyniąc z tego zarzutu, ale jednak decyzja na temat Wawelu w dużej mierze była sprowokowana czy spowodowana przez polityków PiS-u. Dzisiaj mówienie o męczennikach - to jest kreacja mitu. - Błagam, nie wracajmy do tej dyskusji, ponieważ oskarżano rodzinę Lecha Kaczyńskiego. Teraz oskarża się o to PiS. To była decyzja kardynała Dziwisza. Jeśli ktoś ma powody do wskazywania kogoś, kto buduje mit poprzez umieszczenie Lecha i Marii Kaczyńskich na Wawelu, to proszę kierować te uwagi do kardynała Dziwisza. Bez żadnych złośliwości - ten mit powstaje dlatego, że on jest prawdziwy. Rzeczywiście, to, co się dzisiaj dzieje, to zobaczenie Lecha Kaczyńskiego - tego co robił, jaki miał program i jaką był osobą - w jasnym prawdziwym świetle - bez zniekształceń, które towarzyszyły mu przez ostatnie lata. I uważa pan, że to będzie mit, który będzie wiódł PiS przez lata? - Nie, bo tego nie można wykorzystywać politycznie. To jest mit, który może pokazać Polakom - nie wyborcom poszczególnych partii, kim można być w polityce, a kim w polityce być się nie powinno. Lech Kaczyński wskazuje to pierwsze - kim można być, czym się należy kierować. Bardzo się cieszę, że w tym uczestniczą również dziennikarze. W tym znaczeniu, że coś się dokonało fantastycznego w środowisku dziennikarskim. Głęboko wierzę, że to szczery żal, za to, co robiono Lechowi Kaczyńskiemu powoduje, że dzisiaj dziennikarze opisują jego i wszystkich innych uczestników sceny politycznej w prawdziwym świetle. Nie są uczestnikiem gry po jednej ze stron.