W środę (11 listopada) ulicami Warszawy przeszedł Marsz Niepodległości. Mimo że - zgodnie z zapowiedziami organizatorów - miał być zmotoryzowany - wielu uczestników brało w nim udział pieszo. Podczas Marszu doszło do zamieszek; policja informowała m.in., że na rondzie de Gaulle'a w stronę policjantów poleciały kamienie i race. KSP informowała, że zgromadzenie pieszych jest nielegalne. Ogień w pracowni W sieci pojawiły się nagrania pokazujące, jak uczestnicy marszu rzucają racami w kierunku jednego z budynków przy ul. 3 maja, gdzie na jednym z balkonów wsiała tęczowa flaga i baner Strajku Kobiet. Wiele rac trafiło jednak na balkony innych mieszkań, w tym na ten znajdujący się dwa piętra niżej. W mieszkaniu tym rozprzestrzenił się ogień. Lokal to pracownia Stefana Okołowicza, wybitnego znawcy twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza. Nikogo nie było w środku - W czasie tego podpalenia na szczęście nikogo nie było w środku. Szybko pojawiła się straż pożarna - powiedział Okołowicz reporterowi Polsat News. Jak dodał, o podpaleniu służby prawdopodobnie powiadomili sąsiedzi. Właściciele lokalu o zdarzeniu dowiedzieli się z kolei od prezesa spółdzielni mieszkaniowej. - Szczęśliwie ten ogień nie rozprzestrzenił się na całą pracownię, bo to byłoby nieszczęście - mówił właściciel lokalu. Jak dodał, w mieszkaniu nie ma co prawda oryginalnych prac Witkacego, ale są tam rzeczy współczesne, plakaty wystaw czy reprodukcje prac. To nie jest pustostan Organizatorzy marszu informowali w środę (11 listopada), że lokal, który został podpalony miał być pustostanem. - To jest nasza pracownia, jesteśmy członkami Instytutu Witkacego i tutaj wykonujemy część pracy związanych z wystawami - powiedział Okołowicz. Stanisław Ignacy Witkiewicz - Akurat trafiło na Witkacego. To symboliczne, bo Witkacy w swoich wizjach przedstawił mroczną wizję społeczeństwa masowego, w którym prymitywne jednostki dochodzą do głosu i nadają temu klimat - powiedział Okołowicz w rozmowie z Polsat News. W wyniku zdarzenia spłonęło kilka przedmiotów, z szyb wyleciały szyby, a strażacy musieli wyważyć drzwi wejściowe. Mieszkanie trzeba będzie wyremontować. Mieszkańcy budynku byli przerażeni W budynku jest instalacja gazowa. - Sąsiedzi byli przerażeni. Byli w gorszym stanie niż my - powiedziała Kapsyda Kobro-Okołowicz. - Opowiadali, że te race waliły po całym budynku, dzieci sąsiadki się rozpłakały. To mogło dotknąć ludzi - dodała. Zaapelowała także do wszystkich uczestników spory, by ci powstrzymywali się od nienawiści i radykalnych haseł. - Polska powinna być miejscem, gdzie ludzie różnych poglądów mogą żyć i się dogadywać, na tym polega demokracja. Niech to będzie lekcja, z której każdy coś wyciągnie - mówiła. - To nie jest chrześcijańskie na pewno, mimo że to nie my mieliśmy być celami, tylko sąsiedzi - dodała. Będą przeprosiny? Artyści zostali zapytani również o to, czy zostali przeproszeni przez organizatora marszu Roberta Bąkowicza. Kobro-Okołowicz odpowiedziała, że takie przeprosiny padły z ust dwóch członków straży tego marszu. - Nie robiliśmy z tego problemu i nie zamierzamy robić. Składamy to na karb jego sumienia, tego jak on tym zawiaduje. Jeśli nie chce, nie musi przepraszać - dodała.