Grupa Wagnera, po nieskutecznym buncie i marszu na Moskwę, zacumowała na Białorusi. To tam Jewgienij Prigożyn i jego ludzie znaleźli schronienie. Przyjął ich Alaksandr Łukaszenka, który - jak przewidują eksperci - może wykorzystywać ich obecność do destabilizowania sytuacji w regionie. Pierwszą odsłonę takiej strategii odnotowaliśmy kilka dni temu. Podczas luźnej rozmowy Putina z Łukaszenką w Petersburgu pojawił się temat wagnerowców. Białoruski przywódca mówił o nich, że proszą o pozwolenie na wyjazd na Zachód. Dodawał, że chodzi o "wycieczkę do Warszawy i Rzeszowa". Pojechaliśmy na tereny przygraniczne, by przekonać się, czy obecność wagnerowców tuż za polską granicą sprawiła, że na mieszkańców padł blady strach. "Ale tu był huk!" Pierwsze kroki kierujemy do Orchówka koło Włodawy - to tam znajduje się Trójstyk Granic Polska-Białoruś-Ukraina. Widok robi wrażenie, bo choć naturalną granicą między nami a naszymi sąsiadami jest rzeka Bug, po drugiej stronie widać fragmenty wielkiego ogrodzenia. Postawili je Ukraińcy z obawy przed białoruskimi i rosyjskimi wojskami, które tą drogą mogłyby wjechać do ich państwa. - Ale już pewnie nie wjadą, bo Ukraińcy wysadzili większość mostów i dróg prowadzących na Białoruś. Ale tu był huk! Jak detonowali most, to wszystko tu drżało. Wszystko było słychać. A samo ogrodzenie rozciąga się na całej długości ich granicy. Strasznie są okopani - mówi nam jeden z mieszkańców. Po polskiej stronie przez jakiś czas - w trakcie kryzysu na granicy z Białorusią - rozstawiona była concertina, ale w większości została już zdemontowana. Dzięki temu Bug nieco odżył, znów organizowane są tam np. spływy kajakowe, choć rzadziej niż wcześniej. Nad Jeziorem Białym w Okunince są turyści, ale mniej niż jeszcze kilka lat temu. Jak mówią nam miejscowi, pojawiają się od piątku do niedzieli. Kłopoty w branży nie rozpoczęły się jednak teraz, ale dużo wcześniej, właśnie podczas kryzysu na granicy, gdy Łukaszenka starał się przerzucić do Polski migrantów. - Jeszcze się nie odbudowaliśmy, ale liczymy, że kiedyś taki czas nastąpi - uśmiecha się Marta Wawryszuk, sekretarz gminy Włodawa. Co ciekawe, gdy pytamy o wagnerowców, na jej twarzy nie pojawia się zaniepokojenie. - Nasze tereny to torfowianki, jeziora bagniste, a naturalną barierą jest rzeka Bug. Dla nich to na pewno też problem, żeby się przebić przez ten teren. Pewnie na Podlasiu mają większe obawy - tłumaczy. Mieszkańcy słyszą strzały i wybuchy z Brześcia Jak jednak dodaje Marta Wawryszuk, nawet w położonej kilkadziesiąt kilometrów na południe Włodawie słychać ćwiczenia z poligonu w Brześciu. - Wbrew pozorom to wcale nie jest tak daleko. Słychać wybuchy, ciężki sprzęt, takie głuche tąpnięcia. Powiedziałabym jednak, że rzadziej niż wcześniej, bo pewnie jest tam mniej rosyjskich żołnierzy. Przez to, że mamy to na co dzień, mieszkańcy nie czują jakiegoś większego niepokoju. Nie mamy też żadnych niepokojących sygnałów od sołtysów. Żyjemy jak dawniej, żyjemy jak zawsze. Jest spokojnie - opowiada Wawryszuk. W Orchówku przy malowniczo położonym na wzgórzu sanktuarium maryjnym spotykamy zakonnika, który z rozbrajającą szczerością mówi nam, że żyje się tu "sielsko, anielsko". Opowiada, że w ostatnim czasie tylko raz mieszkańcy czuli się niepewnie. - To było chyba jesienią ubiegłego roku. Białorusini naprzeciwko mieli jakieś ćwiczenia. Pojawiło się dużo wojska, słychać było strzały. Mieszkańcy rzeczywiście dopytywali, co się dzieje, ale szybko się skończyło. Te ćwiczenia potrwały dzień i noc, potem zniknęli. To była pewnie jakaś demonstracja, a ludzie normalnie wrócili do swojego spokojnego życia - opowiada zakonnik. Jak zaznacza, od tego czasu nie wydarzyło się kompletnie nic niepokojącego, a i hasło "Grupa Wagnera" - w jego relacji - nie przyprawia parafian o zawroty głowy. Wojsko wzdłuż rzeki Bug i granicy Mieszkańców uspokaja to, że na drogach - i to na całej długości przy granicy - jest dużo służb. Oczywiście, najwięcej wojska, ale widać też pojazdy policyjne czy straży granicznej. W samej Włodawie stacjonuje natomiast kilkuset żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej, choć mieszkańcy żałują, że w ich mieście brakuje regularnej jednostki wojskowej. Po pojawieniu się Grupy Wagnera na Białorusi MON skierowało dodatkowe siły do dwóch miejscowości, m.in. do położonej niedaleko Białej Podlaskiej. Jedziemy kilkadziesiąt kilometrów na północ, w kierunku Terespola. Trafiamy do dwóch miejscowości, które są położone bezpośrednio na wysokości poligonu w Brześciu. A raczej w Prilukach, jak pouczają nas miejscowi, gdzie od jakiegoś czasu mają trenować wagnerowcy, o czym zresztą poinformowali w mediach społecznościowych. - Migrantów się nie bałem, wagnerowców też się nie boję - mówi nam gospodarz jednego z domostw w Kostomłotach, który na pytanie o Grupę Wagnera zatrzymał się i odpalił papierosa. - Migranci gdyby przeszli, to nie wiadomo, co z nimi robić. Wagnerowcy to przecież wojsko, więc sprawa jest jasna. Nie przejdą, bo jesteśmy w sojuszach z UE i NATO. Wszyscy wiedzą, czym by się to skończyło, więc dlatego jestem całkiem spokojny - mówi. "Nie ma się czego bać, można żyć spokojnie" Kilka kilometrów dalej, w Dobratyczach, spotykamy pana Leona, który m.in. opiekuje się miejscowym, wielowyznaniowym cmentarzem. - Ich problem to Łukaszenka. Gdyby mieli normalne władze, to już dawno byłaby tam demokracja. A tak słucha rozkazów z Moskwy i męczy tych ludzi - opowiada nam pan Leon, który tego dnia malował płot przed domem. - Z Białorusinami nigdy nie było problemów. Normalni ludzie. A wagnerowcy? Niech pan spojrzy na drogę - wskazuje palcem, a akurat przejeżdża obok nas wojskowa ciężarówka. W kilkunastominutowej rozmowie sytuacja powtórzy się jeszcze trzy razy. - Mnóstwo żołnierzy tu jest. Można spać spokojnie. Czasem widzę jak przewożą Kraby, są ciężarówki, przeróżne pojazdy. Jest straż graniczna, jest policja, codziennie latają helikoptery. Wszystko na wysokim poziomie. Nie ma się czego bać, można spokojnie żyć - przekonuje. Gdy dopytujemy o poligon w Brześciu położony kilka kilometrów w linii prostej, pan Leon tylko się uśmiecha. - Panie, lata tu mieszkam i od lat słyszę strzały, wybuchy, przenoszenie sprzętu. Ćwiczą, bo muszą, bo to wojsko. Dla nas to normalne, a jak ktoś przyjedzie, to zaskoczony. Mówię wtedy, że nie ma się czego bać, bo po drugiej stronie jest poligon. Helikoptery latają, są też satelity, więc wszystko jest monitorowane - dodaje. "Co ma być, to będzie" Byliśmy też w Kodniu, Okczynie czy Sławatyczach, gdzie zamknięto przejście graniczne. Mieszkańcy wszystkich tych miejscowości do widoku żołnierzy już się przyzwyczaili. Ich obecność sprawia, że czują się bezpieczniej. A dzięki temu starają się żyć normalnie, w swoim tempie. Jeden z napotkanych mieszkańców żartuje, że w ostatnich latach żołnierzy jest nad Bugiem więcej niż bocianów. Te tereny słyną z tego, że niemal przy każdym domostwie te piękne ptaki wiją gniazda. - O, żołnierze u pani jedli. Więcej ich jest? - pytamy w karczmie w miejscowości Hanna, z której właśnie wyszło kilku mundurowych. - Już się człowiek przyzwyczaił, od dawna jest ich więcej - odpowiada kelnerka. - To chyba wagnerowców się pani nie boi? - Nie boję się. Chyba nie. E tam, co ma być, to będzie - mówi kobieta. Łukasz Szpyrka