Lato 2017 r. było wyjątkowo dokuczliwe i gorące. Uparcie raczyło nas potwornymi upałami, dochodzącymi do 38 stopni Celsjusza w słońcu, przerywanymi bardzo gwałtownymi burzami. 2017 r. to także czas, kiedy wspomagałem firmę Archaia podczas badań i nadzoru archeologicznego na trasie nowo budowanego gazociągu Strachocina-Hermanowice. Sumiennie pokonując co rano około 60 km pięknej bieszczadzkiej drogi, nie mogłem wtedy nawet przypuszczać, że kolejny rutynowy dzień przyniesie odkrycie o bardzo dużym znaczeniu archeologicznym. Inwestor depcze po piętach Tempo prac było spore. Nie zważając na narzekania inwestora, że "za wolno, a po co tak dokładnie", oraz pomimo ekipy kładącej rury gazociągu, której oddech dosłownie czuliśmy na plecach, systematycznie robiliśmy swoje. Każdy dzień przynosił nowe odkrycia. Raz było to cmentarzysko z epoki brązu, innym razem epoka żelaza, wpływy rzymskie czy piece do odparowywania solanki i uzyskiwania soli, która w tamtym okresie miała wielką wartość. Znaleziska cieszyły, przełamywały rutynę. Pewnego dnia zadzwonił do mnie kolega, człowiek, który jest lokalnym historykiem i pasjonatem swojej małej ojczyzny. "Jacku, jest taki temat. Podczas prac niwelacyjnych i budowy ścieżki dydaktycznej znajomy leśniczy znalazł miecz, taki stary. I nie wie, jak go przekazać i gdzie zgłosić" - w pierwszej chwili pomyślałem, że pewnie znowu chodzi o bagnet z I wojny, w najlepszym wypadku tasak saperski. Nigdy nie lekceważę takich informacji, więc kontynuowałem rozmowę: "Mariusz, podaj zbliżoną długość i wyślij jakieś foty". Na odpowiedź czekałem do godz. 16. Wtedy usłyszałem silnik samochodowy i znalezisko mogłem zobaczyć już na własne oczy. Od razu wiedziałem, że mam do czynienia z czymś wyjątkowym. Faktycznie był to miecz, ewidentnie stary. I choć jego stan nie wskazywał, żeby leżał w ziemi dłużej niż 100 lat, postanowiliśmy go sprawdzić i dokładnie obejrzeć. W takich momentach rodzi się często myśl, że przedmiot to zwykły "fals". Potrzebny archeolog Zelektryzowany sytuacją poprosiłem o pomoc archeologa Piotra Kotowicza z Muzeum w Sanoku. Wiedziałem, że jest kompetentny, ma wiedzę na temat średniowiecznej broni, a dodatkowo pracuje blisko. Kolejna sprawa - jeśli miecz to oryginał, to i tak trafi do Sanoka, zasilając kolekcję eksponatów historii lokalnej. Razem uzgodniliśmy tryb postępowania, poinformowania i zgłoszenia przypadkowego znaleziska do krośnieńskiej delegatury podkarpackiego WKZ-u. Szkoda tylko, że nie zostało ono zgłoszone "in situ". Ale nie ma się tu czemu dziwić, odkrywcą nie był człowiek z "branży", poszukiwacz, wiedzący, co w takiej sytuacji najlepiej zrobić. Dobrze, że nie pozostawił znaleziska na miejscu. Jak później opowiadał - początkowo myślał, że to kawałek pióra resora. Zabierając miecz ze sobą, zabezpieczył go, tym bardziej że miejsce znalezienia to uczęszczany szlak. Archeolog poprosił o spotkanie ze znalazcą, zanim odkrycie zostanie zgłoszone. Spotkaliśmy się w połowie drogi z Sanoka do Przemyśla, na przystanku autobusowym w Kuźminie. Przyjechałem pierwszy, więc mogłem spokojnie obejrzeć miecz jeszcze raz. Tym razem byłem już przekonany, że mam do czynienia z oryginałem. Jednak trudno było mi zakwalifikować znalezisko do czegokolwiek, co do tej pory widziałem. Muzealnik Piotr także był pod wrażeniem. Dla niego w pierwszej chwili miecz również był zagadką, choć w przeciwieństwie do mnie od początku miał swój typ. Ponownie ustaliliśmy szczegóły przekazania i zgłoszenia. Po kilkunastu wymaganych procedurą dniach miecz trafił do Muzeum w Sanoku. Bardzo chciałem go zobaczyć przed konserwacją. Pojechałem do Sanoka, gdy akurat mieliśmy dwie godziny przerwy spowodowanej oczekiwaniem na odbiór wcześniej przebadanego stanowiska przez inspektora z WUOZ w Krośnie. W muzeum na spokojnie dało się obejrzeć szczegóły i ujrzeć jakość wykonania oraz kunszt bizantyjskich rzemieślników, chociaż dopiero po prześwietleniu RTG i badaniach metalurgicznych uda się powiedzieć coś więcej o pochodzeniu stali, o tym, gdzie została wykonana oraz jaką techniką. Przy okazji swoją teorią i spostrzeżeniami podzielił się ze mną Piotr. Na pewno mógł powiedzieć, że był to miecz noszący ślady i będący typem miecza bizantyjskiego z okresu IX/X wieku. Nie mogliśmy jednak sensownie wytłumaczyć, w jaki sposób trafił i samotnie spoczywał w grzbiecie góry nad rzeką San, w pobliżu brodu. Przecież nikt nie porzucał tak cennej broni bez powodu. Nie wiem, czy kiedykolwiek odpowiemy na to pytanie. Luki w wiedzy nie przeszkadzały za to mojej wyobraźni. Zobaczyłem leżącego rycerza, rozwleczonego przez dzikie zwierzęta, a obok miecz, który pozostał pod ściółką leśną, z biegiem lat coraz bardziej się w nią zagłębiając. Na koniec ustaliliśmy, że zbierzemy ekipę, Piotr załatwi wszelkie formalności i przeszukamy zbocze, na którym spoczywał miecz. Mieliśmy nadzieję, że może trafimy na inne artefakty datowane na podobny czas, które wskażą na coś więcej niż przypadkowy kontekst odkrycia. Ludzi i sprzęt byłem w stanie zapewnić stosunkowo szybko. Należało tylko poczekać na zgody, dogodny moment pogodowy i zgranie logistyczne całej ekipy. Idziemy za ciosem W końcu przyszedł sygnał od naszego archeologa Piotra. Wszystkie zgody na badania przy użyciu sprzętu elektronicznego znalazły się u niego na biurku. Dlaczego o tym wspominam? Bo wbrew pozorom nie było to proste zadanie. Nadleśnictwo, w którego władaniu jest miejsce poszukiwań, wymagało od nas podania nawet nr rejestracyjnych samochodów, które wjadą w teren ścisłej ochrony parkowej, a załatwienie wszystkich formalności trwało "tylko" dziewięć miesięcy. Cóż, takie są polskie realia... W dniu badań spotkaliśmy się pod Górą Sobień, niedaleko Leska, gdzie zostawiliśmy dwa auta i już całą ekipą pojechaliśmy do Terki. To piękne i urokliwe miejsce - nad brzegiem Solinki, dopływu Sanu, blisko zalewu Solińskiego. Byliśmy już mądrzejsi o informację, że tamtędy przebiegał szlak handlowy, na co wskazuje znajdujący się tam bród oraz naturalne ukształtowanie terenu. Wystartowaliśmy po krótkiej odprawie. Pierwszy sygnał - ciekawe czy uda się trafić brakującą głowicę miecza? A może ozdobne okucia pochwy? Kopiemy. Jak zwykle w takim miejscu trafiamy na kulkę od szrapnela - ołów daje mocne sygnały, często wskazujące na "kolorek". Deus nie jest odporny na tę przypadłość, więc każdy szrapnelowy sygnał trzeba kopać. Zawsze może to być ciekawy artefakt. Kilka godzin poszukiwań na wyznaczonym terenie przyniosło mnóstwo znalezisk, ale żadne z nich nie dało się powiązać z mieczem i jego pochodzeniem. Trafiliśmy na ślady walk I wojny światowej, zapalniki austro-węgierskie od szrapneli, troszkę łusek i krzyżyk harcerski z początków XX wieku. Wyznaczony teren został przeszukany. Skąd wziął się tam miecz? Tego nie dowiedzieliśmy się, mogliśmy wtedy tylko snuć domysły. Temat uznaliśmy za zamknięty, ale miejsce było na tyle obiecujące, że postanowiliśmy tam wrócić. Epilog Po dwóch latach nadszedł czas na krótkie podsumowanie. Miecz jest po konserwacji wstępnej. Obejrzała go już elita europejskich znawców tematu, więc nasze postrzeganie znaleziska przez ostatnie lata bardzo się zmieniło. I chociaż nadal jest wiele niewiadomych, ustalono pewną typologię i jego pochodzenie. Ciekawostką jest to, że ostrze częściowo ma cechy pałasza, a częściowo nie. Z jednej strony głownia jest ostrzona po całej długości, z drugiej tylko do połowy. To rzadko spotykana cecha. Jedno jest pewne - to rarytas i rzadkość. Podobny zabytek został odkryty w grobie w Ołomuńcu na terenie Moraw. Charakterystyka miecza z Terki Prezentowany artefakt o długości 78,8 cm zachował się w wybrakowanej formie, ponieważ nie ma głowicy (nie odnaleźliśmy jej). Prześwietlenie RTG natomiast wskazuje, że ostrze zostało wykonane z jednego kawałka żelaza. Zwężający się ku końcowi, lekko pochylony w kierunku ostrza uchwyt (długość - 10,4 cm, szerokość - 2,5 cm, grubość - 0,25-0,5 cm) jest prostokątny w przekroju, a na końcu spłaszczony na obu częściach. Wykonano w nim owalny otwór o średnicy 0,45x0,5 cm dla mocowania organicznych okładzin. Zachowane ostrze o długości 68,4 cm jest w dobrym stanie. Oprócz niezbyt głębokich uszkodzeń powierzchni końcówka ostrza jest lekko zagięta w okolicy końcówki, prawdopodobnie uszkodzenie to powstało podczas poszerzenia szlaku turystycznego. Miecz charakteryzuje proste ostrze, na odcinku o długości 26,5 cm od rękojeści jest to jedno ostrze o przekroju klinowym, w pozostałej części z dwoma ostrzami (41,9 cm). Grubość ostrza w częściach jednostronnych w zakresie 0,5-0,65 cm, a w części dwustronnej 0,4-0,55 cm. Ciężar ostrza wynosi 694 gramy. Lekko uszkodzony jelec (długość - 8,6 cm, wysokość - 3,9 cm, grubość - 2,6 cm) ma kształt spłaszczonego cylindra, lekko rozszerzającego się w kierunku ostrza, od którego krzyżują się spłaszczone ramiona z końcami, wykonanymi w formie okrągłych przedłużeń płytkowych. W ostatnich latach pojawiło się kilka artykułów na temat podobnych mieczy. Całkiem niedawno pojawiły się nowe znaleziska miecza typu 13. Poza Bułgarią takie znaleziska broni białej trafiły się w pojedynczych egzemplarzach również na terytorium Moraw, Rumunii, Słowacji, Zachodniej Ukrainy, a teraz także w Polsce. Najważniejszym z takich miejsc jest cmentarzysko z Moraw. Całkowicie zachowany miecz typu bułgarskiego został znaleziony w grobie nr H64 na Wielkim Morawskim Cmentarzu w Ołomuńcu-Nemiliany, przy szczątkach mężczyzny w wieku 20-30 lat. W grobie, oprócz miecza, był żelazny nóż i żelazny czubek włóczni. Jest to pochówek pochodzący z IX i X wieku. Inne mniej dokładnie datowane znaleziska pochodzą z Bułgarii. Jacek Dzik - prowadzący i współtwórca kanału "TV Relic Hunter - Odnaleźć Zaginione", prezes Stowarzyszenia Grupa Badawcza KAPONIERA - Eksploracja, Pasja i Historia, autor publikacji o tematyce eksploracyjnej, poszukiwacz z 30-letnim doświadczeniem, specjalizuje się w eksploracji pierwszowojennych pól bitewnych Karpat Ukraińskich oraz archeologii pola bitwy Twierdzy Przemyśl i Podkarpacia. Rzeczoznawca uzbrojenia, muzealnik. Członek wielu ekspedycji badawczo-eksploracyjnych na terenie Polski i Ukrainy. Dyrektor prywatnego Muzeum Archeologii Pól Bitewnych Twierdzy Przemyśl (w organizacji).