Przypomnijmy, że w lutym 2020 roku Prokuratura Okręgowa w Łodzi wniosła apelację od wyroku Sądu Rejonowego dla m. st. Warszawy w Warszawie z 3 lutego 2020 r. skazującego dziennikarza Michała Majewskiego na karę 18 tys. złotych grzywny za stosowanie przemocy lub gróźb bezprawnych w celu zmuszenia funkcjonariuszy publicznych do zaniechania czynności służbowej. "Prokuratura zawsze stała na stanowisku, że podczas wydarzeń z 18 czerwca 2014 r. Michał Majewski nie popełnił przestępstwa, a więc brak było przesłanek do postawienia mu zarzutów i skierowania aktu oskarżenia. Prokuratura w tej sprawie dwukrotnie umorzyła postępowanie: 30 kwietnia 2015 r. i 27 kwietnia 2016 r. uznając, że dziennikarz nie popełnił przestępstwa" - informowała wtedy Prokuratura Okręgowa w Łodzi. W zeszłym tygodniu były dziennikarz "Wprost" Michał Majewski poinformował na swoim profilu na Twitterze, że sąd apelacyjny podtrzymał wyrok. "Niestety, wyrok w całości podtrzymany w apelacji. 18 tysięcy złotych kary za sprzeciw wobec akcji służb we 'Wprost' w 2014 roku" - napisał Majewski. W poniedziałek ukazało się oświadczenie dziennikarza, który komentując wyrok, napisał, że "rozważy czy nie złożyć skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, ale nie będzie zbierał pieniędzy, ani ubiegał się o łaskę". Dlaczego? Jak wyjaśnia: "nie chcę robić z siebie ofiary. Po prostu chcę mieć mandat i czystą kartę do mówienia głośno o mrożącym charakterze takich rozstrzygnięć sądowych na postawy dziennikarzy, o niewystarczającej ochronie ze strony wydawnictw, o braku wyobraźni przy wydawaniu takich wyroków. To jest ważne i dotyczy wszystkich, niezależnie od poglądów". Całość oświadczenia możecie przeczytać tutaj: "Nie będę organizował zbiórek, by zapłacić wysoką grzywnę za obronę laptopa Latkowskiego. Zapłacę ją sam. Nie będę też wnosił o prawo łaski do prezydenta po wyroku skazującym mnie za ochronę źródeł informacji. Skąd bierze się moja decyzja i dlaczego ją podejmuję? 'Poproś prezydenta o łaskę, sprawa jest przecież ewidentna', 'Daj tylko sygnał, a zbierzemy te blisko 20 tysięcy na grzywnę i opłaty sądowe w trzy kwadranse', 'Nie można zbierać na grzywnę? Zbierzemy na coś innego, przekażemy i będziesz miał z czego zapłacić. Wielu się dorzuci, niezależnie od poglądów!' - takich wiadomości odebrałem w ostatnich dniach wiele. Co tu kryć? Było to wzruszające, bo głosy szły absolutnie w poprzek okopów polsko-polskiej wojny. Odezwali się ci, którzy wklejają na Facebooka osiem gwiazdek, ci którzy są za obecną władzą, wreszcie ci, którzy patrzą na to wszystko z półdystansu. Dużo osób po prostu poczuło, że w tamtej scenie w gabinecie naczelnego Wprostu, przed blisko siedmiu laty, nie szło o jakiś płaski spór, ale o zasadę fundamentalną. Taką oto, że funkcjonariusze tajnych służb przemocą nie powinni wyrywać dziennikarzowi laptopa, w którym ma wiadomości od informatorów zastrzegających anonimowość. A gdy jednak do takich scen dojedzie, dziennikarz, bez stosowania przemocy, ma prawo, a nawet obowiązek, powiedzieć: 'Nie'. Rozumieli to dziennikarze z najróżniejszych stron od Onetu, przez WP, TVN, Rzeczpospolitą, RMF, Dziennik po Gazetę Polską, czy Sieci. We wspólnym oświadczeniu pisali w 2014 roku: 'Stop, tak władza postępować wobec mediów nie może'. No dobrze, powie ktoś. Widać, że masz poczucie niesprawiedliwego potraktowania. Dlaczego nie zbierzesz tych pieniędzy w trzy kwadranse albo nie poprosisz o łaskę? Tu muszę się do czegoś przyznać. Ów wyrok skazujący mnie na grzywnę zapadł 11 grudnia, ładne kilka tygodni temu. Nie pochwaliłem się tym długo, czułem absmak związany z tym rozstrzygnięciem. Musiałem to sobie ułożyć w głowie. Może to jest myślenie naiwne, ale kiedy idziesz do Pałacu Sprawiedliwości, jakim jest sąd, masz prawo oczekiwać, że spotkasz tam ludzi, którzy widzą kontekst, rozumieją zderzenie fundamentalnych racji, potrafią to wyważyć i brać pod uwagę przy podjęciu decyzji. Tak się nie stało, a nie kryję, że liczyłem na rozważniejszą refleksję sądu. Nie chcę wchodzić w argumentację, czy kryła się za tym polityka, poglądy, zbyt wąskie widzenie świata. Nie mam wystarczających przesłanek, by prowadzić takie dywagacje. Ale cała ta sytuacja, jej absurdalność doprowadziły mnie do przekonania, że takich sytuacji tygodniowo w kraju muszą być dziesiątki. Gdy człowiek w sytuacji oczywistej zostaje potraktowany niesprawiedliwie przez system. Nie, nie prowadzi mnie to do pomysłu założenia Biura Interwencji Obywatelskiej, do jeżdżenia po kraju, szukania przykładów patologii, nie będę czytał tysięcy stron akt sądowych, które mnie przysypią. To nie jest mój żywioł i nie moja natura. Co do dalszych kroków. Doszedłem do wniosku, że nie mam w dzisiejszej sytuacji moralnego prawa wykorzystywania własnej uprzywilejowanej pozycji do zbierania pieniędzy, czy ubiegania się o akt prezydenckiej łaski. Przekazałem wyroki Rzecznikowi Praw Obywatelskich, by zbadał, czy w jego ocenie sprawa nadaje się na kasację. Rozważę też, czy nie złożyć skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, ale nie będę zbierał pieniędzy, ani ubiegał się o łaskę. Dlaczego? Byłem znanym dziennikarzem, zdobyłem w tym zawodzie wszystko, co było do zdobycia, jestem partnerem w dobrze prosperującej w firmie doradczej Bridge, obserwuje mnie na Twitterze blisko 100 tysięcy ludzi, mam na wyciągnięcie ręki liderów opinii. Inni, niesprawiedliwie potraktowani, nie mają takich możliwości dotarcia do decydentów. Po prostu w mojej opinii, nie mam moralnych podstaw, by korzystać ze swej pozycji. Odbyłem w zeszłym tygodniu rozmowę z Piotrem Wysockim, który jest szefem Bridge, a w latach 90. był jednym z najlepszych dziennikarzy śledczych i ciągle pozostaje czuły na kwestie wolności słowa oraz sprawę reporterskiej ochrony źródeł informacji. I Wysocki powiedział rzecz, która przeważyła w moim myśleniu o tej historii. Urządzanie zbiórki, która byłaby omijaniem systemu i puszczaniem oka, oznaczałoby rozmienianie się na drobne. Chcesz mówić o ważnych sprawach, zasadach, łamaniu reguł, a jednocześnie zbierasz 'pieniądze na laptopa', które są w rzeczywistości zbiórką na grzywnę? Nie przystoi. Nie chcę niesmaku, gdy z mojego punktu widzenia stało się coś istotnego, jeśli idzie o zasady związane z wolnością słowa i ochroną źródeł informacji. W kwestii ułaskawienia. Myślę, że ta sprawa doskonale nadaje się na zastosowanie aktu łaski. Ale nie będę o to wnosił do prezydenta. I nie ma to kompletnie nic wspólnego z polityką, czy poglądami. Chodzi o to, że za sprawą mojej sytuacji mogłoby to zostać odczytane jako wykorzystywanie pozycji we własnej sprawie. Bo historia była głośna, bo jestem znany, mam relacje z liderami opinii, wpływowymi politykami, urzędnikami, czy dziennikarzami. Nie chciałbym, żeby ktoś zaczął się zastanawiać nad tym w ten sposób: 'Ciekawe, czy na takie ułaskawienie mógłby liczyć dziennikarz z powiatowego miasteczka, który zderzył się z lokalnym układem władzy? Zapewne miałby niewielkie szanse, bo nie ma tej rozpoznawalności, a o jego sprawie szerzej nikt by się nie dowiedział'. Nie czułbym się komfortowo, gdyby takie głosy pojawiały się w debacie i gdyby wychodziły na pierwszy plan. Broń Boże, nie chcę robić z siebie ofiary. Po prostu chcę mieć mandat i czystą kartę do mówienia głośno o mrożącym charakterze takich rozstrzygnięć sądowych na postawy dziennikarzy, o niewystarczającej ochronie ze strony wydawnictw, o braku wyobraźni przy wydawaniu takich wyroków. To jest ważne i dotyczy wszystkich, niezależnie od poglądów. Na koniec, dziękuje za głosy wsparcia, za oferty finansowej pomocy. Były szczere, autentyczne, a ich autorzy nie szukali rozgłosu. Jeśli uznacie za stosowne przekażcie te pieniądze na pomoc reporterom. Może gdzieś w małych miasteczkach, z dala od stolicy. Tym, którzy nie mają takich zasięgów i możliwości. Też to zrobię, gdy tylko uporam się z własną grzywną".