Cel wydawał się w zasięgu ręki, gdy jesienią ubiegłego roku za pieniądze firmy Bioton zbudował w szwedzkiej stoczni jeden z najnowocześniejszych katamaranów do żeglugi oceanicznej - najszybszy jacht, jaki kiedykolwiek pływał pod polską banderą. W lipcu Paszke samotnie pokonał Atlantyk. A później wraz z załogą odprowadził jacht do Szwecji, by dokonać kilku napraw i przeróbek. I zaczęły się kłopoty. Firma Ryszarda Krauzego wycofała się z finansowania projektu. Oficjalnie nie podaje przyczyn tej decyzji, ale wiadomo, że katamaran to najmniejszy problem Krauzego, który jest zamieszany w aferę polityczną. Paszke został więc z jachtem wartym około 7 mln zł. Ta łódź ma liny za 40 tys. euro, główny żagiel z najwytrzymalszych materiałów za 85 tys. euro. Same kabestany, służące do wybierania szotów, warte są tyle co mieszkanie w Warszawie (500 tys. zł). Kiedy Paszke przestał płacić za postój w Szwecji, jacht został opieczętowany przez komornika i stracił miejsce w namiocie chroniącym go przed mrozem i deszczem. Gdyby został pod gołym niebem na całą zimę, kadłuby uległyby zniszczeniu. - Sytuacja była dramatyczna. Pożyczyłem pieniądze pod zastaw mieszkania i wysłałem do stoczni. Najwyżej stracę mieszkanie - mówi Paszke. - Teraz jadę z załogą zabezpieczyć łódź na zimę. Zbyt dużo pracy kosztowała nas budowa tego jachtu, by teraz odpuścić. Zaczynam szukać nowego sponsora. Z marzeń nie rezygnuję, bo ten rejs to całe moje życie - mówi Paszke. Tymczasem jego rywal Francis Joyon już trzeci tydzień pruje fale trimaranem IDEC z tym samym zamiarem, z którym nosił się nasz kapitan: pobić rekord Ellen MacArthur. Na razie Francuz ma 2 dni przewagi nad słynną Brytyjką.