Magdalena Merta już wcześniej przyznała, że po katastrofie smoleńskiej nie zwracała się z oficjalną prośbą o otwarcie trumny męża. - Ale przekazano mi informację, że trumny nie mogą być otwierane, ja nawet chciałam ten zakaz złamać, choćby nielegalnie, ale powstrzymywali mnie przed tym moi bliscy, moja rodzina, lękając się, jak ja to zniosę - podkreślała. Wczoraj poinformowała oficjalnie, że sama także złożyła wniosek o ekshumację ciała męża. - Człowiek, który identyfikował Tomka, nie znał mojego męża. Spotkał się z nim raz i na długo przed śmiercią - powiedziała w rozmowie z TVN24. - Wiem też, że kłamał w innej sprawie, w sprawie rzeczy mojego męża. Skoro raz kłamał, to tutaj też mógł - dodała. Żądanie powołania komisji Komentując informację, że doszło do zamiany ciał dwóch ofiar katastrofy smoleńskiej oświadczyła, że po rządzie polskim oczekiwałaby teraz powołania niezależnej międzynarodowej komisji. - Tak dalece niechlujnie prowadzono to postępowanie, że trudno w tej chwili żywić choć cień zaufania do tych, którym to śledztwo powierzono. Po prokuraturze spodziewałabym się współpracy z taką międzynarodową komisją i dążenia do naprawienia krzywd, które wyrządzono i zmarłym, i nam rodzinom - stwierdziła Merta. Doszło do zamiany ciał Jej zdaniem, zamiana ciał dwóch ofiar katastrofy smoleńskiej może wynikać "z niezrozumiałego pragnienia zamknięcia tej sprawy jak najszybciej". - W żadnym wypadku nie wynika to z - jak niektórzy próbują to tłumaczyć - stanu ciał. Akurat te pomyłki nie dotyczą osób, których ciała były w stanie najgorszym - powiedziała. W ubiegłym tygodniu - w poniedziałek i wtorek - prokuratorzy wojskowi przeprowadzili w Gdańsku i Warszawie ekshumacje dwóch ofiar katastrofy smoleńskiej. Jedną z nich była - jak potwierdzili jej bliscy - Anna Walentynowicz; drugą - według informacji medialnych, gdyż bliscy i prokuratura nie ujawnili personaliów - Teresa Walewska-Przyjałkowska. We wtorek prokuratorzy poinformowali, że doszło do zamiany tych ciał.