W szkole dziewczynę poinformowano, że od zdanej matury dzielił ją zaledwie jeden procent, bo uzyskała 29 proc. punktów możliwych do zdobycia, a minimum wynosi 30 proc. Maturzystka jednak podejrzewała pomyłkę, bo z pozostałych egzaminów uzyskała wysokie noty: od 76 do 92 proc. Początkowy werdykt bardzo przeżyła matka abiturientki. Na szczęście okręgowa komisja egzaminacyjna poprawiła swój błąd, a jednocześnie o zmianie wyniku szybko powiadomiła Krajowy Rejestr Matur. Dzięki temu maturzystka dostała się na studia. Jednak postanowiła wyciągnąć konsekwencje wobec egzaminatora. Ministerstwo Edukacji Narodowej jej w tym nie pomoże, ponieważ sprawy związane z ocenianiem matur nie leżą w jego gestii. Podobnie jest w szkołach. Uczniowskie zastrzeżenia do wyników matur nie są też sprawą liceum czy technikum, w którym pisali egzamin. Bowiem po egzaminie dojrzałości są już absolwentami. Maturzystka napisała więc skargę do Śląskiej Społecznej Rady Oświatowej. Egzaminatorowi jednak nic nie grozi, bo prawo oświatowe nie przewiduje odpowiedzialności za taką pomyłkę. "Zgodnie z kodeksem postępowania administracyjnego świadectwo nie jest dokumentem administracyjnym i nie można go unieważnić. W przeciwnym wypadku dziewczyna mogłaby wejść na drogę postępowania administracyjnego i być może, w konsekwencji domagać się przed sądem ukarania egzaminatora... Władza komisji egzaminacyjnych jest absolutna" - mówi społeczny rzecznik praw ucznia Maciej Osuch dziennikowi "Polska The Times".