Kobieta w rozmowie z reporterem radia RMF FM tłumaczy, że zanim straciła przytomność, szedł za nią nieznajomy mężczyzna. Dodaje jednak, że nie wie, kto może stać za porwaniem dziecka. Rodzice Magdy zapewniają, że gotowi są wycofać wszelkie oskarżenia o porwanie i zaprzestać szukania sprawcy, byle tylko oddano im dziecko. Reporter radia RMF FM: Co pani pamięta? Katarzyna Waśniewska: Pamiętam, że zrobiło mi się czarno przed oczami. Pamiętam jeszcze widok pustego wózeczka Madziuni. To tyle. Pani często chodziła tą drogą? Bardzo często. To się zdarzyło przed blokiem mojej mamy, na moim osiedlu. U siebie. U siebie. Przez 20 lat u siebie. Człowiek się czuje pewnie w takim miejscu. I właśnie chyba dlatego... Coś panią zaniepokoiło w czasie tego spaceru? Tak, ale widok domu mojej mamy już mnie uspokoił. Pomyślałam: "Jestem na miejscu, jestem u siebie. Już wszystko będzie dobrze". Ktoś szedł za panią? Tak. Co panią zaniepokoiło w zachowaniu tej osoby? Zaniepokoiło mnie to, że jak się odwróciłam, to ten mężczyzna zwolnił. Później zniknął mi z pola widzenia, znowu się pojawił i znowu zniknął. Mój niepokój, uderzenie adrenaliny od razu. Przed domem mojej mamy już było spokojniej. Znam każdy krzaczek, każdą klatkę, tylu ludzi z okolicy. Nikogo nie było wtedy w pobliżu? Jak wjeżdżałam na ten chodnik, to był jedyny pusty chodnik na całej trasie. Byłam zaniepokojona, więc wybierałam taką drogę, żeby mijać ludzi, żeby jeździły samochody. Szłam naokoło miejscami ruchliwymi. Pani poczuła jakieś uderzenie? Nie. Jak się pani ocknęła, to co pani pomyślała? "Przewróciłam się"? Ja nie musiałam myśleć. Pewna kobieta, chyba ta, która mnie znalazła, rzuciła w powietrze, jak jeszcze leżałam na ziemi: "Kto zabrał dziecko"? Dla każdej matki to są słowa tak otrzeźwiające, że w momencie byłam na kolanach i już widziałam, że Madziuni nie ma w wózku. Został tylko jej ukochany lisek i ukochana pozytywka, z którą zawsze zasypiała. Jak była ubrana? Miała dwuczęściowy beżowy kombinezonik, różową czapeczkę z małymi różkami po boku, białe rękawiczki. Zabrali ją razem z jej różowym kocykiem w misie. Pani ma jakieś podejrzenia? Mówiliśmy to wielokrotnie: jesteśmy normalną, kochającą się rodziną. Bez niewyjaśnionych spraw, długów. Nie mamy w gronie znajomych takich osób, które mogłyby nas nienawidzić, mieć nam coś za złe. Jesteśmy normalnymi ludźmi, którzy funkcjonowali dobrze w społeczeństwie. Pamięta pani, jak Magda się urodziła? Tego się nie da zapomnieć. Ja przez całą ciążę z Madzią miałam dużo problemów. Wielokrotnie ta ciąża była zagrożona. Madzia bardzo dużo musiała przejść u mnie w brzuszku. Urodziła się jako wcześniak z zatrzymaniem akcji serca. Już raz przeżywałam to, że byłam bezsilna w obliczu zagrożenia jej życia. Dwa tygodnie spędziła w inkubatorze na intensywnej terapii. Już wtedy byłam bezsilna. Poród to było cesarskie cięcie. Nie byłam w stanie cały czas jej kontrolować i cały czas być przy niej. To już wtedy było tak strasznie ciężkie przeżycie dla kobiety, która urodziła dziecko, a nie może go mieć obok siebie. To, co się teraz stało, to już jest za dużo. Nie zasłużyliśmy na to. Zdrowo się chowa, zdrowa jest? Madzia miała niesamowite zdrowie. Po wyjściu ze szpitala chodziliśmy na kontrole i lekarka była zawsze pod wrażeniem, jaka Madzia jest silna. To bardzo silna i pogodna dziewczynka. Śmiać się umiała tylko do męża, zanosiła się śmiechem, jak się wygłupiał nad nią albo ją łaskotał... Ja wycofam wszelakie oskarżenia czy prośby o ściganie na policji, tylko niech ten ktoś odda Madziunię. Niech zrobi to choćby anonimowo, gdzieś ją zostawi, w jakimś ciepłym, bezpiecznym miejscu. Na pewno ktoś ją zaraz znajdzie. Bartłomiej Waśniewski: My to gwarantujemy. Jeśli odda ją sam, dobrowolnie, to my pozałatwiamy to tak, że nie będzie miał żadnych problemów z prawem. Gdziekolwiek? Tylko tak, żeby się jej nic nie stało. Żeby była bezpieczna. Już nawet nie będziemy dociekać, kto to. Pozostanie anonimowy, tylko niech nie skrzywdzi potem kolejnego dziecka.