Bartosz Bednarz, Interia: "Plan Marshalla" dla Afryki to jedna z koncepcji, która pojawiła się podczas debaty o przyszłości Unii Europejskiej w Parlamencie Europejskim. To sposób na rozwiązanie kryzysu migracyjnego w długim terminie? Mateusz Morawiecki, premier RP: - Nasz rząd od dawna bierze udział w programach wsparcia dla Afryki - i w te fundusze angażujemy się na poziomie znacznie wyższym, niż to wynikałoby z naszego udziału w unijnym PKB. W Parlamencie Europejskim zadeklarowałem wyraźnie - jesteśmy gotowi wzmocnić naszą pomoc dla Afryki. Bo od samego początku stoimy na stanowisku, że problemy biedy, imigracji należy rozwiązywać na miejscu, a nie poprzez niekontrolowany napływ uchodźców. Przedstawił pan spojrzenie Polski na przyszłość UE, proponując m.in.: Unię Narodów 2.0, Unię 4.0., która ma być odpowiedzią na wyzwania cyfryzacji i rozwoju technologicznego, zasugerował pan opracowanie nowego planu inwestycyjnego dla Europy, uruchomienie wspomnianego już "planu Marshalla" dla Afryki. Ostatecznie debata w PE została jednak zdominowana przez temat reformy sądownictwa w Polsce. - Dyskusja ma sens wtedy, gdy chcą się w nią zaangażować obie strony. Powtarzam to od początku naszych rozmów z Komisją Europejską: dwa oddzielne monologi to nie jest dialog. My z naszej strony naprawdę robimy wszystko, wyjaśniamy wątpliwości, a przede wszystkim wprowadzamy szereg zmian do naszego prawa - w duchu uzgodnień z Komisją. - Niestety, nie ma takiej woli po drugiej stronie. Choć w Parlamencie Europejskim komisarz Valdis Dombrovskis wyraźnie potwierdził, że Polska wprowadziła korzystne zmiany - to jednak KE nie zamierza zmienić stanowiska, dopóki w całości nie odwrócimy skutków reformy. Na to naszej zgody na pewno nie będzie. Dlatego właśnie powiedziałem w Parlamencie Europejskim - z dużym rozczarowaniem, ale to niestety prawda - że Komisja nie jest bezstronnym arbitrem, "honest broker", tylko zaangażowaną politycznie stroną sporu. Padły też mocne słowa ze strony eurodeputowanych. "Działania Polski cieszą tylko Władimira Putina" - mówił Guy Verhofstadt, a Manfred Weber pod koniec wypowiedzi tłumaczył, że bał się dotychczas przemawiać otwarcie w PE w sprawie Polski ze względu na obawy o przyjaciół mieszkających nad Wisłą. - Takie wypowiedzi świadczą o dość swobodnym podejściu ich autorów do rzeczywistości. Słyszeliśmy też zresztą podczas debaty inne stwierdzenia - i nie byli to europosłowie z tylnych rzędów, a liderzy grup politycznych - że np. Władysław Frasyniuk za noszenie białej róży trafił do więzienia, że prof. Gersdorf jest prezesem Trybunału Konstytucyjnego, że nasz rząd zamyka media... Ktoś nawet porównał sytuację w Polsce do Związku Radzieckiego! To naprawdę urąga powadze Parlamentu Europejskiego. - Od dawna zwracam uwagę, że znaczna część kierowanych przeciwko Polsce zarzutów bierze się z niewiedzy. W zeszłym tygodniu na wysłuchaniu w Luksemburgu unijni ministrowie do spraw europejskich byli bardzo zaskoczeni, kiedy minister Szymański tłumaczył, że nasza Konstytucja wprost pozwala na ustawowe określenie, kiedy sędziowie przechodzą w stan spoczynku. Albo kiedy mówił - cytując fakty i liczby - że Krajowa Rada Sądownictwa w przeszłości była bardzo niereprezentatywna. Oni o tym wcześniej nie wiedzieli. Komisja Europejska zawsze pomijała te "drobne szczegóły" w swoich krytycznych opiniach o Polsce. - Takich sytuacji jest znacznie więcej. W zasadzie codziennie stykamy się z niewiedzą, z nieporozumieniami. Nikt, kto miał w swoim życiu choćby niewielką styczność z komunizmem, nie ośmieliłby się użyć takiego porównania, jakie padło w PE. Obywatele Europy Zachodniej mieli to wielkie szczęście być po lepszej stronie Żelaznej Kurtyny - i to też jest powód, dla którego tak trudno jest im zrozumieć naszą sytuację. - To, co możemy robić, to cierpliwe tłumaczyć, jak jest naprawdę - i mimo tego, że nie zawsze jest łatwo, nadal będziemy to robić. Czuje pan rozczarowanie, że dyskusja o przyszłości UE została tym razem sprowadzona praktycznie wyłącznie do bieżących tematów w Polsce? - Jestem oczywiście trochę rozczarowany, że wielu europosłów zamiast dyskutować o przyszłości, o kluczowych dla Unii sprawach, o tym, jak Europa ma gonić uciekający jej gospodarczo świat, wolało wykorzystać moją obecność w Parlamencie do nieuzasadnionych ataków na Polskę. Ale jestem też pozytywnie zaskoczony niektórymi wypowiedziami, zwłaszcza o wspólnym bezpieczeństwie i relacjach transatlantyckich. W tych sprawach bardzo dobre deklaracje składali europosłowie z wielu grup politycznych, często odległych od Prawa i Sprawiedliwości. I to jest właśnie to pozytywne zaskoczenie - bo widać, że mimo bardzo ostrych sporów są takie tematy, gdzie możemy zgadzać się ponad podziałami. - I my będziemy dalej o tych sprawach mówić. Niektórzy nie będą chcieli słuchać, ale odpowiedzialni politycy europejscy wiedzą doskonale, jak ważna jest dyskusja o przyszłości, o wizji reform Unii. Będziemy konsekwentnie przedstawiać nasze pozytywne pomysły, dopracowywać szczegóły, budować poparcie i koalicje z innymi państwami. Niedawno zapewniał Pan, że Polska nie będzie podążać drogą Wielkiej Brytanii i wyjście z UE nie jest brane pod uwagę. Jak budować dzisiaj relacje z UE, jak rozmawiać, dyskutować o przyszłości? - Po moim wystąpieniu w Parlamencie Europejskim ze zdumieniem słuchałem wypowiedzi o tym, że np. naruszamy praworządność, bo odebraliśmy byłym SB-kom przywileje emerytalne. Albo te zachęty do składania na Polskę skarg do Trybunału w Luksemburgu...Tej aktywności środowisk opozycyjnych nie rozumiem. Ale to już niech Polacy sami ocenią. - O ile mogę jeszcze zrozumieć, że europosłowie z Niemiec czy Hiszpanii nie wiedzą, jak wygląda sytuacja, to nasza opozycja wie to doskonale - a mimo to usiłuje opowiadać wszystkim dookoła, że w Polsce trwają prześladowania, że panuje reżim. Dyskusja w takich warunkach, gdy trzeba walczyć z tymi chochołami stawianymi przez naszą opozycję i zaprzyjaźnionych z nią polityków europejskich, oczywiście nie jest łatwa. Można było zobaczyć w praktyce na czym ma polegać ta dyskusja - nie na rozmowie, ale na pouczaniu, oskarżeniach i dyktacie. - My zawsze staramy się rozmawiać merytorycznie, nawet w takich okolicznościach, jakie panowały podczas debaty w PE, bo na tym także polega służba publiczna. Czy - pana zdaniem - ataki na Polskę mają inne podłoże? - Oczywiście, że nikt nie lubi dodawać nowego krzesła przy suto zastawionym stole, szczególnie jeśli przy tym stole podejmuje się najważniejsze decyzje. Rola Polski rośnie i będzie rosnąć wraz ze wzrostem naszej gospodarki oraz percepcją Polski jako kluczowego kraju dla zapewnienia bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO. Już teraz trzeba się z nami liczyć, co pokazał m.in. ostatni szczyt Rady Europejskiej, gdzie skutecznie wpisaliśmy nasze stanowisko w sprawie migracji w konkluzje całego szczytu. Chodzi o to, że kraje mogą uczestniczyć w mechanizmie relokacji dobrowolnie, ale nikt nie może ich do tego zmusić - i właśnie na takim zapisie nam zależało. - Jeśli natomiast popatrzymy na opozycję, to ona wciąż nie znalazła pozytywnego programu, który mogłaby przedstawić Polakom i do którego mogłaby Polaków przekonać. Właśnie z tego powodu opozycja ucieka się do szukania tematów zastępczych i szuka dla siebie wsparcia poza Polską. Na ile zrozumienie problemów, w tym kwestie bezpieczeństwa, nierówności, braku sprawiedliwości, zagrożenia ze strony Rosji - jest faktycznie w UE widoczne? - To jest właśnie jedno z największych pozytywnych zaskoczeń - że ze strony wielu europosłów, z frakcji które uchodzą za bardzo euroentuzjastyczne i jednocześnie też sceptyczne wobec USA - usłyszałem wyraźnie, że kwestie bezpieczeństwa, współpracy transatlantyckiej są absolutnie kluczowe. Chwilowe spory, dotyczące zresztą głównie kwestii gospodarczych, nie mogą nam przesłaniać tego, że sojusz europejsko-amerykański jest absolutną podstawą, absolutnym gwarantem bezpieczeństwa. - Paradoksalnie, w tym bardzo pomaga agresywna polityka Rosji. Od lat ostrzegaliśmy przed tym zagrożeniem kraje Europy Zachodniej, ale długo było to traktowane jako rusofobia. Dziś - po wojnie w Gruzji, na Ukrainie, po zestrzeleniu samolotu z holenderskimi pasażerami, po ataku chemicznym w Salisbury - to wreszcie stało się dla wszystkich tak samo oczywiste, jak dla nas było od dawna. - To oczywiście nie znaczy, że mamy pełną zgodę. Nadal musimy walczyć z dążeniami do budowy Nord Stream 2, bo dla niektórych wciąż krótkofalowe zyski są ważniejsze niż bezpieczeństwo Europy. Ale jestem dobrej myśli, coraz więcej Europejczyków rozumie, że ten gazociąg to wręczenie Putinowi odbezpieczonego pistoletu wymierzonego w Europę Środkową. Co dzisiaj może być ogniwem scalającym państwa UE? - Mam nadzieję, że będzie to przede wszystkim troska o najbardziej potrzebujących. To kluczowy filar Unii - solidarność, sprawiedliwość społeczna. Ta wartość jest obecna i w naszej Konstytucji, i w Traktacie o Unii Europejskiej - i to już w początkowych artykułach, jako naczelna zasada. Rząd Zjednoczonej Prawicy, realizujący od 2,5 roku ten program w Polsce, pokazuje, że jest możliwa zmiana tego paradygmatu, że można wdrażać ambitne programy prospołeczne, prodemograficzne - i z sukcesem łączyć to z bardzo wysokim wzrostem gospodarczym. - Te osiągnięcia nie byłyby możliwe, gdyby nie walka z mafiami oszustów podatkowych, z wyłudzeniami VAT - i gdyby nie reforma wymiaru sprawiedliwości, który dotąd w takich sprawach zbyt często wydawał bardzo łagodne wyroki. My zmieniliśmy prawo, a przede wszystkim usprawniliśmy administrację skarbową i mechanizmy zabezpieczające przed oszustwami. Te sprawdzone u nas rozwiązania prawne, administracyjne - to też nasza oferta dla Europy. Rozmawiał Bartosz Bednarz, Interia