W rozmowie z "Rzeczpospolitą" Mateusz Kijowski przyznał, że jego sytuacja życiowa jest trudna. "Jestem zatrudniony na umowę zlecenie na kilka godzin w miesiącu jako pomocnik fryzjera, ale z tych pieniędzy nie jestem w stanie się utrzymać. Nie mam żadnego majątku, bo wszystko sprzedałem, żeby zmniejszyć zadłużenie. Nie mam nic, żyję z pomocy ludzi. Od ponad czterech lat bezskutecznie szukam pracy na stanowiskach od kasjera czy kierowcy Ubera, kuriera, po informatyka czy dyrektora informatyki. Wszystko to umiem robić, ale nikt nie chce mnie zatrudnić. Nie z tą twarzą, nie z tym nazwiskiem" - stwierdził Kijowski. Jego zdaniem to media "rozdmuchały ogromne oczekiwania" wobec niego, a później "zachowały się jak zawiedziona kochanka". "Nigdy nie porywałem tłumów. (...) Owszem, stałem się twarzą buntu, który się zrodził w społeczeństwie w 2015 roku. Rzuciłem iskrę pod przygotowany stos, bo te emocje w społeczeństwie już buzowały" - stwierdził. Mateusz Kijowski nie ukrywa rozczarowania swoimi antyrządowymi sojusznikami. "Kiedyś pewien znajomy spytał mnie, czy wiem, kto najbardziej mi zaszkodził. Na pierwszym miejscu wymienił Grzegorza Schetynę, a na drugim 'Gazetę Wyborczą'" - relacjonuje były lider KOD. Z dalszej części wypowiedzi wynika, że zgadza się z tą oceną. Według niego "Platforma postrzegała KOD jako konkurencję" a gazeta Adama Michnika chciała "zamienić KOD w kluby 'Gazety Wyborczej'". "Ale najpierw trzeba było usunąć Kijowskiego, bo nie byłem wystarczająco posłuszny..." - twierdzi rozmówca "Rzeczpospolitej". To nie koniec rozczarowań Kijowskiego. "Dowiedziałem się np., że w połowie 2017 roku Leszek Balcerowicz jeździł po Polsce i przekonywał delegatów, by na mnie nie głosowali" - relacjonuje. W maju sąd uchylił wyrok Kijowskiego Przypomnijmy, że 28 maja warszawski sąd okręgowy uchylił wyrok sądu I instancji, który w ub. r. skazał byłego lidera KOD Mateusza Kijowskiego na rok więzienia w zawieszeniu za poświadczenie nieprawdy w fakturach za obsługę informatyczną. Sprawą ponownie zajmie się sąd rejonowy. Tym samym Sąd Okręgowy w Warszawie uwzględnił apelację prokuratury w tej sprawie, która domagała się wcześniej kary po roku pozbawienia wolności dla obu oskarżonych oraz orzeczenia solidarnego obowiązku naprawienia szkody finansowej. Wyrok zapadł w procesie apelacyjnym w sprawie "afery fakturowej" w KOD. Chodzi o nieprawidłowości w rozliczaniu finansowym stowarzyszenia, co uważane jest za punkt zwrotny w dziejach prężnego niegdyś ruchu. Faktury byłego lidera KOD doprowadziły ostatecznie do kryzysu i marginalizacji komitetu. Według oskarżonego rzeczywistym celem afery było usunięcie go z komitetu i przejęcie władzy w organizacji. W uzasadnieniu orzeczenia sędzia Iwona Konopka zgodziła się ze stanowiskiem prokuratora, zgodnie z którym sąd rejonowy popełnił błąd w ustaleniach faktycznych, nie przyjmując, że oskarżeni przywłaszczyli pieniądze KOD i działali w porozumieniu. Według sądu okręgowego ustalenia faktyczne sądu I instancji były nieprawidłowe. "Nie sposób uznać, że oskarżony Kijowski wykonywał jakiekolwiek działania z zakresu informatyki, które były objęte jakąkolwiek, nawet dorozumianą, umową ze strony KOD. Zdaniem sądu odwoławczego nie można uznać, jak to przyjął sąd rejonowy, że Mateuszowi Kijowskiemu należało się wynagrodzenie" - wskazała sędzia.