Marcin Zaborski, RMF FM: Jutro jedzie pan do Brukseli, żeby rozmawiać z wiceszefową Komisji Europejskiej o polskich sądach. Skonsultował pan ten wyjazd z ministrem spraw zagranicznych? Tomasz Grodzki: - O tym wyjeździe ministerstwo oczywiście wie... Ale od pana się o nim dowiedziało? - Nie, dzisiaj cały dzień usiłowałem się dodzwonić do ministra Czaputowicza, ale oni chyba byli na tej Radzie Gabinetowej... Ale dopiero dzisiaj się pan próbował dodzwonić? Przecież wie pan o tym wyjeździe nie od dzisiaj? - Nie, nie, spokojnie. Biuro Spraw Międzynarodowych już od dawna jest w kontakcie i takie wizyty są na szczeblu urzędniczym koordynowane. Natomiast dzisiaj chciałem z nim omówić pewne szczegóły, bo musi pan wiedzieć, że 9 stycznia w planie wizyt ambasadorów był wpisany ambasador Iranu... Chciał pan zapytać, czy ma go przyjąć? - ...chciałem z nim to skonsultować, ale nie udało mi się. Natomiast... To rozumiem, że jeszcze do jutra jest czas, że może pan porozmawia z ministrem Czaputowiczem i ustali cele tej wizyty w Brukseli. - Cel wizyty w Brukseli, jak pan spojrzy do artykułu 8. punkt 1.3. regulaminu Senatu... "Marszałek Senatu prowadzi sprawy z zakresu stosunków z Sejmem, parlamentami innych krajów, a także z instytucjami oraz innymi organami Unii Europejskiej". - Dokładnie. Wszystko się zgadza, ale to nie znaczy, że nie ma się pan konsultować z ministrem spraw zagranicznych przed wyjazdem. - Wie pan, minister spraw zagranicznych i cały rząd to jest władza wykonawcza. Natomiast Senat to władza ustawodawcza. W tej chwili jesteśmy w procesie legislacyjnym ustawy dotyczącej ustroju sądów powszechnych, wyboru I prezesa Sądu Najwyższego i tak dalej... Ale jeśli konsultuje pan spotkania z ambasadorami Rosji, teraz Iranu, to naturalne jest to, że przed wizytą w Brukseli też pan się konsultuje. - Rozmawiamy na szczeblu urzędniczym. Ta wizyta - i chciałbym to stanowczo zdementować - nie ma nic wspólnego z tym, co mi się zarzuca, z prowadzeniem polityki zagranicznej. To nie jest polityka zagraniczna pana zdaniem? - Nie, po pierwsze, jedziemy na zaproszenie pani komisarz Jourovej... Ale to nie przekreśla tego, że to może być polityka zagraniczna. - ...po drugie, jak panu mówię, cały dzień usiłowałem się dzisiaj dodzwonić do pana ministra. Nie udało mi się, jeszcze jutro mamy szansę. Natomiast wizyta jest robocza, zabieram ze sobą prawników, zarówno z Kancelarii Senatu, jak i spoza tej kancelarii, po to, żeby - z troski o Polskę - zastanowić się, które paragrafy tej ustawy, która trafiła do Senatu, mogą być na tyle niebezpieczne, że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uzna je za łamanie praworządności... Pan mówi, że jedzie do Brukseli, żeby oddalić niebezpieczeństwo, że zagrożone będą unijne środki dla Polski. - Dokładnie o to chodzi. I tu się zastanowimy: jak pana rozmowa z komisarz Jourovą może oddalić to niebezpieczeństwo? - Bardzo prosto. Jeżeli usłyszymy, że dla prawników Komisji Europejskiej np. artykuł trybie wyboru I prezesa Sądu Najwyższego jest oznaką łamania praworządności i to może oznaczać, że budżet unijny, który będzie połączony z przestrzeganiem praworządności, z tego powodu miałby być nam ograniczony, to lepiej z tego artykułu zrezygnować albo go zmodyfikować. Po sugestii prawników w Brukseli wykreślicie taki artykuł z ustawy w Senacie? - Albo go zmodyfikujemy. Jutro się zbierają dwie potężne komisje na ten temat po to, żeby dyskutować również z ekspertami. Ta ustawa to, po pierwsze, ustawa fundamentalna dla jednego z trzech filarów demokracji w Polsce - władzy sądowniczej. Dwa, ta ustawa niesie ze sobą realne niebezpieczeństwo, że znowu zetkniemy się z ambarasującą sytuacją, że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej na wniosek Komisji Europejskiej dokona tzw. zabezpieczenia, czyli wstrzyma wykonanie tej ustawy. I po to tam jadę, żeby - w trosce o samorządy polskie, w trosce o Polaków - odsunąć niebezpieczeństwo tego, żebyśmy przypadkiem nie narazili się na utratę funduszów unijnych. Jakiemu państwu zależy na tym, żeby przestał pan być marszałkiem Senatu? - A w tej sprawie już prosiłem o pomoc Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego... Pan nie wie, które to państwo? - Oczywiście, że nie wiem, mogę snuć jedynie spekulacje. Wyjaśnię słuchaczom, bo mogą nie wiedzieć, o co chodzi. Otóż na zarzuty dotyczące rzekomych łapówek, które miał pan przyjmować, pan odpowiada, że jest to operacja pod kryptonimem "Odzyskać Senat", i pyta pan dzisiaj głośno tak: "Czy stoją za tym agenci obcych służb z kraju, któremu zależy na destabilizowaniu polskiego Senatu i instytucji marszałka Senatu?". Który to kraj? - Trzeba jeszcze wyjaśnić, że - w odróżnieniu od anonimowych pomówień - dzisiaj przedstawiłem nagranie mojego pacjenta, pod nazwiskiem i imieniem, do którego przyszedł nieznany mu człowiek, podszywający się pod pracownika szpitala, który oferował mu łapówkę 5 tysięcy złotych - a dla emeryta jest to gigantyczna kwota - za to, żeby napisał oświadczenie szkalujące mnie. Został wyrzucony za drzwi. Ja nie wiem, czy to był nierzetelny dziennikarz, czy to był agent służb naszego państwa, czy agent służb obcych. Pan jeszcze przed konferencją mówił, że to jest człowiek honoru - tymczasem jeszcze na konferencji usłyszał pan, że to jest były funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa. - Po pierwsze, dla mnie pacjent to jest pacjent. Ja leczę zarówno geniuszy, jak i ludzi z ograniczeniami umysłowymi, leczę biednych i bogatych, to jest przysięga Hipokratesa... Zupełnie inna sprawa. Chodzi o to, czy ten fakt - jeśli to wszystko się potwierdzi: że to jest funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa - uderza w wiarygodność tego świadka, którego pan pokazuje dzisiaj światu? - Ale ten świadek zdecydował się mówić pod nazwiskiem i mam jego drugie nagranie, gdzie jest gotów przed sądem i prokuraturą te zeznania powtórzyć. Natomiast te anonimy, które się pojawiają - a było tam mnóstwo bzdurnych zeznań, np. na temat jakiegoś lekarza z Choszczna, a w naszej klinice od 36 lat żaden lekarz z Choszczna nie pracował... Ale pytanie konkretne: czy jest więcej takich osób, które przychodzą i mówią: "Był u mnie ktoś, kto oferował pieniądze za to, że złożę zeznania przeciwko marszałkowi Grodzkiemu"? - Nie, miałem sygnały od bardzo przestraszonych swoich pacjentów, że ich próbowano szantażować. Ja nie wiem, ilu osobom proponowano pieniądze, nie wiem, ile osób zastraszano, nie wiem, ile osób szantażowano. Dlatego poprosiłem służby, bo - zwróci pan uwagę że przez 36 lat mojej kariery lekarskiej w tym okres senatowania jako szeregowy senator - nie było najmniejszych zastrzeżeń do mojej postawy etycznej. W dniu wyboru na marszałka Senatu rozpoczął się haniebny atak. To jest atak... Jest postępowanie Prokuratury Regionalnej w Szczecinie, mimo że - jak pan mówi - to są anonimy. Pan jest gotowy na konfrontację z tymi osobami, które mówią, że dawały panu łapówki? - Oczywiście, że jestem gotowy. Jeżeli tylko oni się ujawnią z imienia i nazwiska, to będą przeze mnie pozwani o zniesławienie. Natomiast musi pan wiedzieć, że śledztwo prokuratury, o ile wiem, dotyczy zupełnie czego innego i dotyczy szpitala w Zdunowie. Dotyczy tego, czy była korupcja w szpitalu. - W Zdunowie. Ale nie dotyczy - o ile ja wiem - może mam informacje niepełne, bo się tym nie interesowałem - dotyczy czego innego i nie mojej osoby. To konkretnie, na koniec, krótko. Bo słyszymy, że śledztwo jest efektem doniesienia córki mężczyzny operowanego przez pana w 2009 roku. I choćby w "Gazecie Polskiej" czytam tak: "Tata poszedł do gabinetu i wręczył profesorowi pieniądze w kopercie. Ja stałam na zewnątrz. Czekałam na tatę. Była to kwota dwóch tysięcy złotych". Może pan zapewnić naszych słuchaczy, że tej konkretnej sytuacji nie było? - Mogę pana zapewnić, że nie tylko tej, ale i innych sytuacji nie było. Nie przyjął pan dwóch tysięcy złotych, o których mowa jest w tym fragmencie? - To są pomówienia. To są ewidentne pomówienia przez anonimowe osoby. Jestem gotów - jeżeli tylko poznam ich imię i nazwisko - na wytoczenie procesu o zniesławienie. Kropka. Koniec. Marcin Zaborski Więcej w RMF24.pl Opracowanie: Jonasz Jasnorzewski, Justyna Lasota-Krawczyk ,Karol Pawłowicki ,Adam Zygiel ,Edyta Bieńczak