"Zostanie złożone zawiadomienie o popełnieniu przez policję przestępstwa polegającego na stworzeniu zagrożenia dla życia i zdrowia" - mówi "Rzeczpospolitej" Robert Winnicki, prezes Młodzieży Wszechpolskiej i jeden z organizatorów Marszu Niepodległości. Chodzi o to, że w momencie, gdy grupa bandytów zaatakowała funkcjonariuszy, policja zamiast usunąć zadymiarzy - na przykład spychając ich w boczną uliczkę, otoczyła kordonem uczestników Marszu Niepodległości. Funkcjonariusze z megafonów wzywali do opuszczenia placu, ale jednocześnie chcący się rozejść mieli z tym problem. Policjanci blokujący ulice nie wypuszczali ich z "kotła". "Gdyby tłum wpadł w panikę, mogłoby dojść do tragedii" - mówi "Rz" poseł Przemysław Wipler (PiS), uczestnik Marszu. Organizatorzy niedzielnej manifestacji mówią też o policyjnej prowokacji. "Mamy zdjęcia, świadków i filmy pokazujące, że burdy prowokowali funkcjonariusze w cywilu, w brązowych kominiarkach wmieszani w tłum" - przekonuje Winnicki. Policja ripostuje, że zarzuty o prowokacji to bzdura. Jednak faktem jest, że w tłumie manifestantów byli zamaskowani funkcjonariusze. "Mieli do tego prawo. To policyjni antyterroryści. W tym roku przyjęliśmy taktykę, że użyjemy również grup specjalnych do wyłapywania najbardziej krewkich bandytów. Zamaskowani funkcjonariusze mieli wyłapywać prowodyrów zamieszek, i to się powiodło" - mówi "Rzeczpospolitej" Mariusz Sokołowski, rzecznik komendanta głównego policji. Zdaniem gazety tu pojawia się kolejne pytanie: "Dlaczego policjanci w kominiarkach nie reagowali, gdy w burdzie brała udział jeszcze zaledwie niewielka grupka chuliganów. A także dlaczego policja, choć w pierwszych minutach zamieszek znacznie przeważała liczebnie, nie zepchnęła zadymiarzy na bok i nie odcięła ich od Marszu Niepodległości". "Nie zawsze można użyć zwartych pododdziałów do akcji" - przekonuje Sokołowski. "Gdyby uderzenie na chuliganów poszło tylko z jednej strony, to rozbiegliby się w kierunku placu Konstytucji i za chwilę mielibyśmy powtórkę" - tłumaczy. Pytanie tylko, dlaczego przez kilkadziesiąt minut policja nie podjęła interwencji, ograniczając się do komunikatu, w którym przekonywała, że za chwilę taka akcja będzie. - A kiedy już użyto siły, to w sposób zupełnie nieadekwatny. "Byłem świadkiem, jak policja gazem potraktowała grupę, w której były osoby starsze i dzieci" - mówi "Rzeczpospolitej" Wipler. Więcej na ten temat - w dzisiejszej "Rzeczpospolitej".