Bogdan Zalewski: Co jest największym problemem w takich akcjach ratunkowych? Co teraz mogą zrobić ratownicy? Jerzy Markowski: Przede wszystkim nie pozabijać się ratując - to jest najważniejsze, ponieważ tam panują warunki ekstremalne: bardzo wysoka temperatura - prawie 40 st. C., ciasnota wyrobiska, do tego atmosfera, w której nie ma tlenu, dlatego muszą pracować w aparatach ucieczkowych, które izolują ich od atmosfery kopalnianej. Do tego niebezpieczeństwo sprężeń wybuchowych, ponieważ ten metan, jeśli się znajdował, to znajduje się nadal, ponieważ nie nastąpiło pełne wymieszanie powietrza. Plus ta nerwowość, wynikająca z determinacji. To jest koncentracja wszystkich możliwych zagrożeń. Miejmy świadomość tego, że jest to tunel 1030 metrów pod ziemią. Siedemset metrów do pokonania - tysiąc metrów pod ziemią: to potężny, morderczy dystans? 1000 metrów pod ziemią. Natomiast od miejsca, w którym znajdują się ratownicy, do miejsca, w którym znajdują się ludzie - tego nie potrafi nikt określić. Może zadam naiwne pytanie. Nie znam się na rzeczy. Nie da się przewidzieć takiego niebezpieczeństwa jak wybuch metanu? Przecież w kopalniach są czujniki? Jest przewidywalne. 80 proc. pokładów węgla wydobywa się w warunkach metanowych - potrafimy z tym walczyć. Tutaj albo ktoś czegoś zaniedbał, albo natura była mądrzejsza i silniejsza.