W trakcie swobodnej wypowiedzi na początku posiedzenia Marcinkiewicz mówił, że gdy był premierem "nie miało miejsce żadne zdarzenie, które mogłoby pomóc w wyjaśnieniu spraw, którymi zajmuje się komisja". - W moim odczuciu nie wydarzyły się żadne zdarzenia, które mogłyby świadczyć o naciskach, niedociągnięciach, łamaniu praw - podkreślił Marcinkiewicz. Dodał, że "być może doszło do dwóch drobnych spraw", które są już wyjaśnione i - jak zaznaczył - "nie znaleziono w nich znamion przestępstwa". Jedno zdarzenie, które opisał były premier, miało miejsce w grudniu 2005 roku. Jak relacjonował, ówczesny szef ABW Witold Marczuk spotkał się z nim i poinformował, że prezydent-elekt Lech Kaczyński poprosił go o dokumenty dotyczące premiera. - Szef ABW poinformował, że odmówił przekazania jakichkolwiek dokumentów dotyczących mojej osoby (...) Szef ABW postąpił prawidłowo. Nie doszło do uchybień prawa - zaznaczył Marcinkiewicz. Drugi "incydent", który opisał Marcinkiewicz, miał miejsce wiosną 2006 roku. Wówczas - według Marcinkiewicza - minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro przekazał akta sprawy tzw. afery węglowej prezesowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu. - Ta sprawa też była badana i nie znaleziono tu uchyleń prawnych - ocenił. Marcinkiewicz podkreślił, że doszło do tego prawdopodobnie w wyniku burzliwych obrad komitetu politycznego PiS z zimy 2006 roku. Wówczas - jak relacjonował b. premier - Jarosław Kaczyński bardzo ostro skrytykował działania rządu. Zarzucił m.in. brak rezultatów w badaniu spraw korupcyjnych i wyjaśnianiu nielegalnych działań polityków w sferze gospodarczej. - Mówił, że nie robimy tego, co powinniśmy robić, że zapowiadaliśmy rewolucję moralną, zapowiadaliśmy, że bandyci i przekręciarze będą siedzieli w więzieniach, a po tylu miesiącach pracy rządu nic się nie wydarzyło - relacjonował świadek. - Wydaje mi się, że minister Ziobro, przekazując dokumentację prokuratorską panu prezesowi, chciał pokazać, że jednak jego prace posuwają sprawę do przodu - powiedział. Marcinkiewicz na pytanie, czy był podsłuchiwany, odpowiedział: "Z mojej wiedzy wynika, że nie byłem". Dodał, że raz uzyskał informację, że ktoś, z kim komunikował się telefonicznie, był podsłuchiwany. - To nie było bardzo ważne zdarzenie - zapewnił. - Informację o tym uzyskałem ze służb, które zadziałały ochronnie i prawidłowo - ocenił. Dopytywany, czy odniósł wrażenie, że ktoś zna treść jego prywatnych rozmów odpowiedział, że "miały miejsce takie zdarzenia". Podkreślił, że jego asystent był odpytywany przez wiceszefa PiS Adama Lipińskiego "w sposób bardzo szczegółowy". Lipiński miał pytać asystenta m.in. co robi w danym momencie Marcinkiewicz, gdzie przebywa, z kim rozmawia. "To nie było działanie przestępcze, tylko nieetyczne" - ocenił były premier. Marcinkiewicz powiedział również, że w rządzie był spór między ówczesnym szefem MSWiA Ludwikiem Dornem a ministrem-koordynatorem specsłużb Zbigniewem Wassermannem. Wyjaśnił, że chodziło o koordynację spraw związanych z bezpieczeństwem. Marcinkiewicz powiedział też, że dobór szefów służb specjalnych "dokonywał się z silnym udziałem prezesa Jarosława Kaczyńskiego". Były premier mówił również, że zapamiętał okoliczności odwołania szefa Centralnego Biura Śledczego Janusza Czerwińskiego jako "dziwne". Podkreślił, że nie pamięta jednak szczegółów. Posłów interesowały kulisy odwołania Marcinkiewicza z funkcji szefa rządu. Były premier oświadczył, że nie poznał odpowiedzi na pytanie, dlaczego został odwołany. - Powodów odwołania mnie z funkcji nie było. Lojalnie realizowałem program PiS - zaznaczył. Dodał, że prezydent Lech Kaczyński uważał, że premierem powinien być jego brat - Jarosław i "przez różne działania" chciał do tego doprowadzić. Pod koniec posiedzenia posłowie zdecydowali, że odbędzie się konfrontacja dwóch świadków: byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry z b. szefem PZU Jaromirem Netzlem. Jak argumentował wnioskodawca poseł Robert Węgrzyn (PO), konfrontacja jest konieczna ze względu na sprzeczne zeznania Ziobry i Netzla dotyczące ich rozmów, które przeprowadzili w 2007 roku. Wątpliwości czy spotkanie przed komisją obu świadków jest niezbędne miał szef komisji Andrzej Czuma (PO). - Podczas konfrontacji dochodzi często do awantur i przerzucania się informacjami nie na temat - argumentował. W głosowaniu wstrzymał się od głosu i wniosek przeszedł.