- Premier mówił o tym, że państwa zachodnie powinny wskazać perspektywę gospodarczą dla "nowej Białorusi". Żeby pokazać naszą przewagę konkurencyjną, że Zachód ma dużo więcej do zaoferowania zwykłym Białorusinom niż ktokolwiek inny - mówił Przydacz w Polsat News. Zaznaczył jednak, że im dalej na zachód, tym zainteresowanie sprawami Białorusi jest mniejsze. - Chcielibyśmy, jako Polska, i te prace są zainicjowane, zaprezentować program rozwoju dla Białorusi pod dyskusję naszych partnerów europejskich - dodał. - Polska propozycja planu dla Białorusi to kwestia kilku następnych dni. Premier zdecyduje, w jakiej formule ją upublicznić - wyjaśnił. "Docenili naszą aktywność" Odnosząc się do środowego (9 września) spotkania przedstawicieli Białorusi w Polsce Przydacz wskazał, że dziękowali oni za wsparcie, jakie "udzielają zwykli Polacy, a także rząd". - Doceniali aktywność Polski na polach międzynarodowych we współpracy z państwami bałtyckimi - powiedział w "Graffiti". Pytany, czy słusznym jest popieranie białoruskiej opozycji, "nie wiedząc, kto stoi za Cichanouską", wiceminister spraw zagranicznych wskazał, że Polska "wysyłała sygnały chęci dialogu do władzy w Mińsku, a wszystkie nasze oferty zostały odrzucone". - Prezydenta Łukaszenka nie jest ani gotowy ani chętny do uprawiania dialogu z kimkolwiek poza Władimirem Putinem. Sympatie społeczne w Polsce zdecydowanie są po stronie opozycyjnej, ale taka jest nasza historia, tradycja. My też jeszcze 40-50 lat temu w ten sam sposób walczyliśmy o swoją wolność - podkreślił Przydacz. - Najważniejsze, że dziś polska opozycja i strona rządząca mówią jednym głosem w sprawie Białorusi. Tutaj jest ponadpartyjny konsensus - dodał. Co z nowym ambasadorem Niemiec? Pytany o słowa byłego ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego, który mówił, że "Polska mogła być przedmiotem szantażu" w sprawie nowego ambasadora Niemiec w Polsce, Przydacz powiedział, że "trudno mu komentować te słowa". - Wydaje mi się, że Waszczykowski nie ma pełnej informacji, pełnego przekroju wiedzy na temat tych stosunków. Nie mam informacji, by dochodziło do tego typu niecnych zachowań. Upublicznienie nazwiska kandydata na ambasadora jest złamaniem pewnego dobrego zwyczaju dyplomatycznego. Tego się nie robi - dodał. - W sytuacji, w której jedna ze stron upublicznia ten proces, rzeczywiście dyskusja staje się trochę bezcelowa - mówił Przydacz. Pytany, czy "Berlin wymusił decyzję na Warszawie", wiceszef MSZ odparł, że "absolutnie nie było żadnego wymuszenia". - Był długi proces, który miał swój cel i my o tym mówiliśmy. Chodziło o uwrażliwienie nowego ambasadora na kwestie historyczne, także ze względu na jego historię rodzinną, że ta tematyka historyczna w Polsce jest bardzo ważna i musi brać po uwagę polską wrażliwość. Wydaje się, że ten skutek został osiągnięty - podkreślił. Chodzi o powołanie nowego ambasadora Niemiec w Polsce - Arndta Freytaga von Loringhovena. Część mediów przypominała w ostatnich tygodniach historię ojca von Loringhovena - oficera Wehrmachtu, który pod koniec II wojny światowej służył w bunkrze Adolfa Hitlera. msl/ Polsat News