Niesłusznie, gdyż postać to szczególna, zwłaszcza dla historii polskiego kina. Niemal równolegle z braćmi Lumière opracował aparat kinematograficzny własnego pomysłu, który nazwał pleografem. Za jego pomocą można było rejestrować krótkie filmy, zapewne o charakterze reportażowym. W 1902 roku nakręcił "Powrót birbanta" - dwuminutową fabułę, która prawdopodobnie była pierwszą w historii polskiego kina! Tytułowego birbanta, czyli hulakę i rozrabiaka, zagrał Kazimierz Junosza-Stępowski, legenda polskiej sceny i filmu. Film z 1902 roku nie zachował się do naszych czasów - ale w 2017 roku w Narodowym Centrum Kultury Filmowej odtworzono urządzenie Prószyńskiego, a w 2018 roku, dzięki wsparciu Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej (PISF), nakręcono przy użyciu zarówno współczesnego sprzętu, jak i zrekonstruowanego pleografu, "Powrót birbanta" z Jakubem Gierszałem, wcielającym się w głównego bohatera. Niestety wynalazek Prószyńskiego nie zdobył popularności w kraju nad Wisłą. Podobnie było z urządzeniem amerykańskim. Aparatura Edisona, który również próbował zawojować świat swoim urządzeniem, niestety była słaba technicznie - pierwsze pokazy z jej wykorzystaniem odbyły się w lipcu 1896 roku w Warszawie, a następnie w Łodzi i we Lwowie. Recenzje były jednak umiarkowane w zachwytach, a skaczące klatki uznano za męczące dla oczu widzów. Pokaz braci Lumière, który zorganizowano w Krakowie w listopadzie 1896 roku, spodobał się dużo bardziej, a z Francji zamówiono kolejne urządzenia. Od tego momentu kino zaczęło powoli zdobywać serca Polaków, choć sporo osób podchodziło do niego nieufnie, uznając go za jarmarczną rozrywkę, której nie wróżono długiego życia. Kino rosło jednak na potęgę. Doskonale wyczuł to Bolesław Matuszewski (1856-1943), który zaczął kręcić pionierskie reportaże i jako jeden z pierwszych rozumiał, że archiwa filmowe mogą odgrywać ogromną rolę - coś, czego nie pojmowali jeszcze ówcześni politycy. Matuszewski nakręcił wizytę prezydenta Francji na dworze carskim - a kiedy kanclerz Niemiec Otto von Bismarck twierdził, że podczas wizyty prezydent nie okazał szacunku Rosji, to właśnie dzięki reportażowi Matuszewskiego udało się udowodnić, że Bismarck niesłusznie podburzał opinię publiczną. To uświadomiło Europie, że film może być nie tylko "jarmarczną rozrywką". Pierwsze produkcje Polacy tworzyli jednak pod zaborami, w twórczych granicach, na jakie pozwalali zaborcy. Wszyscy czekali więc na niepodległość, którą wywalczono w 1918 roku. Nie był to wciąż moment na twórczy wybuch kinematografii - lata 1919 i 1920 naznaczyła wojna polsko-bolszewicka. Filmowcy dostrzegli jednak potrzebę zarówno dokumentowania wydarzeń historycznych, jak i komentarza do ówczesnej sytuacji. W 1920 roku Antoni Bednarczyk nakręcił dramat "Dla Ciebie, Polsko!", z akcją osadzoną w roku 1919, a do filmu wpleciono dokumentalne ujęcia uroczystości związanych z zajęciem Wilna przez polskie wojska i włączeniem miasta w granice Polski. Do dziś zachowała się część filmu (na serwisie Ninateka można obejrzeć 40 minut zrekonstruowanego cyfrowo filmu). Dzieło Bednarczyka było wyprodukowane przez Polfilmę i Centralny Urząd Filmowy, który jako instytucja działająca przy Sztabie Generalnym Wojska Polskiego, zlecał również produkcje propagandowo-informacyjne dokumentujące życie żołnierzy. Po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej przyszedł czas na odbudowę kraju - i na rozwój sztuki filmowej. Domy produkcyjne i wytwórnie filmowe powstawały często by wyprodukować jeden film - a potem znikały. Filmy kręcono szybko, szybko montowano i wypuszczano... i równie szybko o nich zapominano. Były jednak też filmy, które zostały w pamięci - tak samo, jak i aktorzy, w których widownia szybko się zakochiwała. Do szczególnie popularnych należał Eugeniusz Bodo (1899-1943) - a tak właściwie Bogdan Junod (czy też Bohdan, jak podają niektórzy). Zadebiutował na deskach poznańskiego Teatru "Apollo" w 1917 roku, a dwa lata później przeniósł się do Warszawy, gdzie występował w teatrzyku "Sfinks". Potem przyszła pora na występy w "Qui Pro Qui", a w 1925 roku Bodo zadebiutował w filmie - wówczas jeszcze niemym. Wystąpił w ponad 30 filmach, szybko też ochrzczono go mianem króla elegancji. Na warszawskich salonach pojawiał się ze swoim olbrzymim dogiem Sambo, a tych, którzy wystraszyli się widokiem wielkiego psiaka, uspokajał podobno mówiąc, że jego pies "zdążył już zjeść dwie osoby na śniadanie". Szybsze bicie serc damskiej części kinowej widowni powodował też Aleksander Żabczyński (1900-1958). Tak naprawdę miał na imię Bożydar, a Aleksander było jego drugim imieniem. Kto wie, ile miłośniczek polskie kino i teatr zdobyły dzięki niemu! Jego wielbicielki, obleczone w dramatyczną czerń, przyszły nawet na jego ślub z Marią Zielenkiewicz, również aktorką. Aleksander Żabczyński był jednak wyjątkowo uprzejmy - po przedwojennej Warszawie krążyła anegdota, że zanim "Żaba" otworzył puszkę sardynek, najpierw pukał w wieczko jak do drzwi... Po piętach w rankingach popularności deptał im Adolf Dymsza (1900-1975). Ten syn kolejarza podbił rewie międzywojnia swoim talentem do bawienia widzów do łez. Początki jego kariery nie były jednak łatwe: debiut na deskach kabaretu Qui Pro Quo był tak tragiczny, że oddelegowano go do żonglerki i innych cyrkowych sztuczek w przerwach między skeczami gwiazd. Drugą szansę na szczęście w pełni wykorzystał. Jego zdolność do zachowania powagi przy komicznych kwestiach zainspirowała Tuwima do pisania skeczy skrojonych specjalnie dla niego. Dymsza grał również w filmach, dzięki którym zyskał sławę w całym kraju. Te, w których występował razem z Bodo, należą do prawdziwych skarbów polskiego kina! Z ekranu czarowały również panie. Jadwiga Smosarska (1898-1971) zdobyła serca widzów rolami m.in. w niemej "Trędowatej", choć Antoni Słonimski pisał, że film był "wielkim biegiem sztafetowym w tył"... W latach 20. przylgnęła do niej łatka filmowej męczennicy; w latach 30. Smosarska ciężko pracowała, żeby wyjść ze swojej szufladki i pojawiała się chętnie w komediach. W pracę w filmie była zresztą bardzo zaangażowana: podczas prac nad filmem "Tajemnica starego rodu" (1928) scenariusz wymagał od Smosarskiej skakania konno przez przeszkody i upadku z rozpędzonego konia, co aktorka na żądanie reżysera powtarzała aż do osiągnięcia właściwego efektu. Widzów oczarowała również zjawiskowa Ina Benita (1912-1984). Jej powojenne losy dopiero niedawno zostały wyjaśnione - według najnowszych badań, Benita pracowała w kontrwywiadzie ZWZ-AK, udało jej się przeżyć powstanie warszawskie, a po wojnie wyemigrowała na Zachód. Zmarła w 1984 roku w Stanach Zjednoczonych. Ina, a tak właściwie Inna Florow-Bułhak, przez dziennikarzy została okrzyknięta "polską Mae West" - przypomnijmy, że to właśnie za Mae West był przebrany Bodo w filmie "Piętro wyżej" z 1937 roku, kiedy wykonywał utwór "Sex appeal". Pomimo wizerunku wampa, dziennikarze i znajomi mówili o Inie jako o "uosobieniu dobroci i dziewczęcego wdzięku". Obok aktorek lirycznych, na ekranach polskich kin pojawiały się również aktorki charakterystyczne, jak choćby Mieczysława Ćwiklińska (1879-1972). Na scenie teatralnej spędziła ponad 70 lat (!), a w filmie debiutowała w wieku 54 lat ("Jego ekscelencja subiekt", 1933). Jej filmowe role ciotek czy starszych pań zapadają w pamięć na długo! To między innymi dla nich widzowie zapełniali kina na projekcjach polskich filmów. Ich popularność przyszła w parze wraz z wielką kinową rewolucją: dźwiękiem. Prawdziwym przełomem w kinie polskim stała się "Moralność pani Dulskiej" z roku 1930 w reżyserii Bolesława Niewolina. Był to bowiem pierwszy polski film, dzięki któremu aktorzy zyskali głos! Istniała już wówczas technologia do nagrania dźwięku razem z filmem, była ona jednak za droga jak na warunki polskie, więc dialogi w "Pani Dulskiej" nagrano na płytach gramofonowych. Dźwięk wkroczył do kina lat 30 z pełnym impetem. A wraz z nim pojawili się kompozytorzy muzyki filmowej. Filmowcy szybko zorientowali się, że dźwięk w filmie daje możliwość nagrania specjalnie pisanych piosenek, a te szturmem zaczęły zdobywać serca widzów. Za pisanie tekstów do utworów lekkich, wpadających w ucho, ilustrujących zabawne komedie lat 30., zabrali się m.in. Henryk Wars (1902-1977) i Roman Palester (1907-1989). To właśnie Wars (a właściwie Henryk Warszawski lub Warszowski) współtworzył największe filmowe przeboje międzywojnia, które większość z nas potrafi zanucić i dzisiaj: "Sex appeal", "Umówiłem się z nią na dziewiątą" do tekstu Emanuela Szlechtera, "Już taki jestem zimny drań" czy "Ach, jak przyjemnie" ze słowami Ludwika Starskiego. To on również skomponował dla Hanki Ordonówny "Miłość ci wszystko wybaczy" do słów Tuwima. Z kolei Roman Palester jest autorem jednego z najpopularniejszych utworów międzywojnia, który był ilustracją do filmu "Zabawka" - chodzi oczywiście o piosenkę "Baby, ach te baby", którą w filmie zaśpiewał Eugeniusz Bodo. Oczywiście, piosenki doskonałych tekściarzy i wybitnych muzyków zyskiwały popularność dzięki wykonującym utwory aktorom, którzy często występowali nie tylko w filmach, ale i w szalenie wówczas popularnych kabaretach czy na scenach teatrów. *** Biuro Programu "Niepodległa" zawsze chętnie przypomina o polskiej kulturze okresu międzywojennego - zapraszamy do śledzenia profilu na Facebooku. W okresie letnim w "Niepodległa. Miejsce Spotkań" w warszawskich Łazienkach organizowane są pokazy kina lat 20. i 30. W ubiegłych latach, we współpracy z Filmoteką Narodową - Instytutem Audiowizualnym (FINA), 11 listopada w ramach Festiwalu Niepodległa na Krakowskim Przedmieściu zapraszaliśmy do Kina Kultura na pokazy filmowe. W tym roku, ze względu na pandemię koronawirusa, Festiwal został przeniesiony do świata wirtualnego. Zapraszamy 11 listopada do oglądania Wirtualnego Festiwalu Niepodległa na Krakowskim Przedmieściu, m.in. na stronie głównej Interii i na www.niepodlegla.gov.pl. Anna Bińkowska - Biuro Programu "Niepodległa"