Macierewicz był we wtorek w telewizji Republika pytany o swój wpis na Twitterze oraz informacje, że przyczyną jego dymisji miały być "rzekome kwity" na premiera Mateusza Morawieckiego. "Nie chodziło o to, że miały być kwity, tylko o to, że ludzie, którzy mnie popierają - bo tak "Gazeta Wyborcza" napisała - jacyś mi bliżej (nieznani), bo oni nie byli tam wskazani w tym materiale - współpracownicy czy sojusznicy, że to oni jakichś materiałów chcieli, czy użyli, czy chcieli użyć" - podkreślił były szef MON. "Ja w tej sprawie niestety musiałem czekać przez pewien okres, bo mój adwokat był poza Polską. Ale dziś się już z nim widziałem. Bądźcie państwo spokojni: ten proces będzie. Zapraszam państwa wszystkich, jeżeli sąd nie ograniczy obecności, będzie można o tym porozmawiać na ławie sądowej. Bo warto, by ci oszczercy próbowali udowodnić swoje materiały dowodowe w tej sprawie. To jest po prostu Brzechwa właśnie" - dodał Macierewicz. Macierewicz napisał na Twitterze: "Uczone są łososie W pomidorowym sosie I tresowane szczury Na szczycie szklanej góry, Jest #Wprost z mądrościami dwiema I tylko... prawdy nie ma." Jak poinformował "Wprost" politycy PiS spodziewali się, że ludzie Antoniego Macierewicza "zawistują" teczkami. "Mówiono nawet o domniemanych "kwitach na Morawieckich". To miało się przyczynić do dymisji szefa MON" - podawał tygodnik.