Do nieopublikowanych dokumentów dotyczących katastrofy smoleńskiej dotarł dziennikarz TVN24. Mają one wskazywać na to, że przynajmniej od grudnia 2020 roku podkomisja Macierewicza jest w posiadaniu analiz i zagranicznych raportów, które albo wykluczają zamach, albo jako przyczynę tragedii wskazują katastrofę. Wnioski i wyniki badań wykorzystane wyrywkowo? Jak twierdzą osoby, które pracowały z Macierewiczem - główny pirotechnik podkomisji Adrian Siadkowski oraz biegły sądowy Mirosław Tarasiuk, materiały miały zostać wykorzystane wyrywkowo albo były zmanipulowane. - Niewygodne dowody są albo przemilczane, albo są interpretowane niezgodnie z ich treścią. Problem jest taki, że w sprawie Smoleńska pisanie raportów z wcześniej przyjętą tezą to jest od początku standard. Pewnie dlatego, że wszystkie te komisje podlegały politykom - mówił Marek Dąbrowski, jeden z byłych członków podkomisji. Dziennikarze: Badania wskazujące na wypadek zostały ukryte W reportażu była również mowa o tym, że z raportu NIAR - Instytutu Badań Lotniczych z Wichita w Stanach Zjednoczonych - przytaczane są tylko wybrane fragmenty. Za ten raport podkomisja zapłaciła 8 milionów złotych. Wszystkie badana, które wskazują na wypadek w Smoleńsku, miały zostać ukryte. Badacze z NIAR byli w Polsce w 2018 roku. Na podstawie zebranych materiałów przeprowadzili komputerową symulację wydarzenia z kwietnia 2010 roku, a wnioski dostarczyli Antoniemu Macierewiczowi w grudniu 2020 roku. Jednak w raporcie podkomisji smoleńskiej brakuje większości grafik i wniosków zamieszczonych przez NIAR - twierdzą twórcy reportażu. Według dziennikarzy TVN24, informacje, które nie pasują do tezy o zamachu, zostały przez Macierewicza ukryte.