Łuski wyprodukowanych w Polsce pocisków zostały znalezione w Mińsku po tym, jak do białoruskich demonstrantów strzelał OMON - przypomina czwartkowa "Rz". Pociski, jakimi miano strzelać do białoruskich demonstrantów, produkuje prywatna firma z Pionek. "Nie sprzedawaliśmy amunicji na Białoruś" - zapewnia spółka. Zdaniem ekspertów to może być prowokacja. "Rz" zaznacza, że sprzedaż broni za granicę jest pod ścisłą kontrolą, a firma musi mieć pozwolenie na wywóz od Ministerstwa Rozwoju, które konsultuje się ze służbami specjalnymi oraz MSZ. "Łuski z polskich pocisków ostrzegawczych ONS 2000-70 miał znaleźć kilka dni temu przy metrze na stacji Puszkinskaja w Mińsku Sławomir Sierakowski - redaktor naczelny 'Krytyki Politycznej'. Na Facebooku pokazał zdjęcie pocisku i napisał, że tym uzbrojeni OMON-owcy strzelali do demonstrantów. Na sporej wielkości pocisku był wybity napis 'Made in Poland', a na kryzie FAM 12 Pionki. To amunicja specjalna do strzelb gładkolufowych, jakie posiada m.in. polska policja. Robi huk i dym - wykorzystuje się ją m.in. do tłumienia zadym na stadionach" - napisał dziennik. "Białoruś jest obłożona embargiem od 2011 r. Polska broń w rękach białoruskiej milicji wygląda fatalnie" - podkreśla "Rz" w artykule. Eksperci mają wątpliwości Zdaniem cytowanego przez gazetę eksperta branży zbrojeniowej Jacka Pieńczaka, taka amunicja jest zbyt reglamentowana, by była nielegalnie sprzedawana. "To amunicja specjalna, nie można jej tak po prostu kupić w sklepie. Mogą nią handlować wyłącznie podmioty koncesjonowane. Mogę podejrzewać, że ktoś pozbierał łuski na strzelnicy i rozrzucił je w metrze w Mińsku" - przyznaje Pieńczak. Podobnego zdania jest były funkcjonariusz ABW, z którym rozmawiała "Rz". "Znam politykę służb specjalnych Białorusi i nie wykluczałbym takiego scenariusza. To pachnie prowokacją" - powiedział. Z kolei Jerzy Dziewulski, były antyterrorysta, w rozmowie z Polsatem mówi: "Białoruś mogła tę amunicję natomiast zdobyć w bardzo prosty, prymitywny sposób i to się dzieje na całym świecie. Białoruś ma możliwość kupna tej amunicji z pominięciem tego odbioru końcowego. Może być zaprzyjaźniona z jakimś krajem, np. z Rosją. Nie wiem, czy "Pionki" eksportują do Rosji, ale jeżeli tak, to sprawa jest oczywista. To oznacza, że amunicję odbiera, ktoś z dokumentem "end user" i po cichu sprzedaje ją ze sporym zyskiem temu, kto tego dokumentu nie ma. Cały świat handluje tak bronią i amunicją".Tomasz Siemoniak, były szef MON, zauważa natomiast, że dziwne jest, że na każdej łusce jest "wielki napis, gdzie została wyprodukowana". "Nie spotkałem się z czymś takim, to by świadczyło, że rzeczywiście może w tym być element prowokacji" - mówi "Faktowi".