To miało być idealne rozwiązanie dla tych, którzy na kupno czy wynajem własnego mieszkania nie mogą sobie pozwolić, a na lokal socjalny są "za bogaci". "Mieszkanie za remont" to akcja prowadzona przez samorządy, która pozwala na wynajęcie lokalu z zasobów miasta w niższej niż rynkowa cenie. Jest jednak jeden warunek: najpierw mieszkanie trzeba sobie samemu wyremontować. Historia pani Barbary Szulińskiej ze Szczecina pokazuje, że czasami rozwiązanie idealne może zamienić się w katastrofę. Mieszkanie za remont. "Wilgoć wyszła po sześciu miesiącach" Barbara Szulińska na przydział mieszkania komunalnego czekała w kolejce 15 lat. Opowiada, że kiedy w 2014 roku pojawiła się możliwość uzyskania lokalu w ramach programu "Mieszkanie ze remont", była przeszczęśliwa. Podpisała z miastem umowę na lokum przy ulicy Bolesława Krzywoustego. W samym sercu Szczecina. - Ten lokal był ruiną. Żeby wypełnić warunki przydziału skuwaliśmy tynki, robiliśmy nowe instalacje. Wszystko tak, jak było rozpisane w umowie - wspomina Barbara Szulińska. Urzędnicy koszty remontu oszacowali na 11 tys. zł. Zdaniem lokatorki wyszło dwa razy tyle. Zapożyczyła się u rodziny, ale remont skończyła. Tyle, że radość nie trwała długo. Pół roku po wprowadzeniu się, na ścianach pojawiła się wilgoć. - Myślałam, że może coś źle zrobiliśmy. Więc jeszcze raz skuwaliśmy tynki, osuszaliśmy, malowaliśmy. Wyłożyliśmy następne pieniądze, tym razem około 8 tysięcy złotych. Położyliśmy panele, zaczęły gnić, więc je ściągnęliśmy. Położyliśmy drugi raz, też zgniły. Pryskaliśmy specjalnymi środkami do zabezpieczania ścian i sufitów przed działaniem wilgoci. Nic nie pomaga - przekonuje lokatorka szczecińskiej kamienicy i pokazuje zdjęcia warunków w jakich żyje. Wilgoć jest na każdej ścianie, podłodze i suficie. Ponoszone straty najemczyni wymienia jednym tchem. - Popalone sprzęty, bo kontakty były mokre. Kolejny raz wymieniane meble, bo poprzednie zgniły. Ubrań śmierdzących wilgocią, których musiałam się pozbyć, nie zliczę. Ja już w to mieszkanie włożyłam ponad 30 tys. zł i nadal żyję z grzybem. Powód? Fatalny stan kamienicy, w której jest mój lokal. Nieocieplonej, zawilgoconej, nieremontowanej przez miasto od lat - opowiada pani Barbara. Radny Dariusz Matecki: "Miasto nabija ludzi w butelkę" Sytuację mieszkanki feralnego lokalu postanowił nagłośnić Dariusz Matecki, szczeciński radny. Razem z wicewojewodą zachodniopomorskim Mateuszem Wagemannem zorganizował przed kamienicą przy Krzywoustego w Szczecinie konferencję prasową. Obaj nie szczędzili gorzkich słów pod adresem miasta. Radny określił program "nabijaniem ludzi w butelkę", wicewojewoda krytykował brak zaangażowania władz w sprawy lokalowe mieszkańców. - W mojej ocenie program "Mieszkanie za remont" jest w szczecińskim wykonaniu programem niemoralnym. Jeśli wymagamy od najemcy poniesienia potężnych nakładów na dany lokal, to miasto musi też dać coś od siebie, czyli przygotować ten budynek, zabezpieczyć dach, piwnicę, żeby nakład lokatorów miał sens. A tu miasto nie robi nic, żeby ten budynek utrzymać w należytej kondycji - mówił Mateusz Wagemann, wicewojewoda zachodniopomorski. - W tym budynku trzeba przeprowadzić generalny remont: osuszyć fundamenty, ocieplić kamienicę. Potwierdziła mi to osoba, która zajmuje się tym zawodowo. Wiem, że to są drogie prace. Ale jeśli się ich nie robi, to miasto nie powinno dawać ludziom lokalu do remontu w takim budynku - kwitował Dariusz Matecki. Pod zapisem konferencji i postami radnego o programie "Mieszkanie za remont" odezwali się kolejni poszkodowani. "Też dostałam mieszkanie za remont. Zaraz kończy się termin prac, a od lipca nic zrobić nie można, bo stan techniczny dachu to katastrofa. I tak czekam, aż ktoś się za to weźmie", "Wyremontowałam mieszkanie, a teraz wszystko gnije", "Nasz remont "Mieszkania za remont", zamiast 8 miesięcy, trwał prawie 3 lata. Półtora roku praktycznie mieszkanie "stało", bo w trakcie prac okazało się, że dach przecieka. Mój telefon do ZBiLK-u (Zarząd Budynków i Lokali Komunalnych - red.) kończył się tym, że mam remontować niezalewane pomieszczenia, bo czas się kończy" - to cytaty z wpisów, zamieszczonych na profilu radnego. - Po tym jak ujawniłem sprawę w mediach społecznościowych, zwróciły się do mnie kolejne rodziny, które otrzymały od miasta mieszkanie do remontu, w budynkach, które się do tego nie nadają. To pokazuje, że nie są to przypadki odosobnione - mówi w rozmowie z Interią Dariusz Matecki. "Rudery" vs. "mieszkania marzeń". Lokator kontra miasto Na stronach szczecińskiego Zarządu Budynków i Lokali Komunalnych bez trudu odnaleźć można listę mieszkań dostępnych w programie "Mieszkanie za remont". W wielu przypadkach bez łazienek, bywa, że i bez ogrzewania. Przy każdym lokalu wypunktowane niezbędne prace, które trzeba wykonać. Od wymiany instalacji gazowej, elektrycznej, wodociągowej przez uzupełnienie tynków, wymianę okien, drzwi i podłóg. I szacowany koszt remontu. - Widziała pani zdjęcia tych mieszkań? To są rudery. Koszty remontu po 40-60 tys. Zaniżone, bo wyjdzie dwa razy tyle. A stan budynków najczęściej opłakany - ocenia Barbara Szulińska. - Ale dla wielu to wciąż jedyna szansa, żeby mieć dach nad głową. Tylko, że wsadzanie ludzi na taką minę nie jest fair. Bo mieszkanie można sobie powoli pięknie zrobić, ale stanu budynku lokator sam nie zmieni - tłumaczy kobieta. Z zarzutami nie zgadza się rzecznik prasowy miasta ds. mieszkalnictwa. - Program "Mieszkanie komunalne za remont" cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem mieszkańców Szczecina. Ma wiele zalet: dostępność i różnorodność oferty, prosty i stosunkowo niedrogi sposób na swoje "m", a także niski czynsz, stabilny najem i przejrzyste zasady. Co ważne, czynsz w takim lokalu, po wykonaniu w nim remontu, nie ulega zmianie. Atrakcyjność programu potwierdzają liczby. W ciągu ostatnich lat z tego programu skorzystało ponad 2 tysiące rodzin. Co ciekawe, do tej pory ZBiLK nie odnotował przypadku opuszczenia lokalu przez najemcę, który wyremontował lokal na swój koszt - mówi Interii Tomasz Klek, rzecznik prasowy miasta ds. mieszkalnictwa. - Jeden na dziesięciu dostanie mieszkanie w bloku w dobrym stanie i będzie zadowolony, bo w taki lokal warto wkładać pieniądze. Ale co z tymi, którzy mają mieszkanie w takiej ruinie jak moja? Ja naprawdę nie jestem jedyna. Wczoraj dzwoniła do mnie znajoma, że dostała mieszkanie do remontu, zaczęła inwestować, a się okazuje, że budynek idzie do rozbiórki - opowiada pani Barbara. ZBiLK: Wilgoć to wina lokatorki Co zdaniem Zarządu Budynków i Lokali Komunalnych jest przyczyną zagrzybienia mieszkania pani Barbary? - Znaczący wpływ na stan lokalu, jego zawilgocenie i zagrzybienie, ma sposób jego użytkowania. Podczas wizji w mieszkaniu stwierdzono: zbyt niską temperaturę - ok. 18 stopni i dużą wilgotność w pomieszczeniach - średnio 72 proc, zamknięcie nawietrzaków w oknach. To wszystko przyczynia się do skraplania się wilgoci w mieszkaniu - mówi Tomasz Klek. - Pracownik ZBiLK-u był zimą, o 8 rano, kiedy na zewnątrz było minus 12 i nawietrzniki były pozamykane, bo jeszcze nie zdążyłam rozpalić. Mam jeden piec na dwa pokoje, palę w nim w sezonie grzewczym, dogrzewam elektrycznym, płacę po 500 zł za prąd, wietrzę mieszkanie. Co jeszcze mogę robić? To wina stanu budynku, nie mojego użytkowania. U sąsiadów też jest wilgoć. Wszyscy źle użytkujemy? - mówi pani Barbara. I wyciąga dowody na to, że sam ZBiLK wskazywał jako źródło problemów, kondycję budynku przy Krzywoustego. - Tu przychodzili panowie ze ZBiLK-u i wystawiali papiery, że ta wilgoć jest niezależna ode mnie, że budynek jest w złym stanie, że nie ma podłoża - mówi pani Barbara. I czyta: "wilgoć i zagrzybienie znajdujące się w mieszkaniu, nie powstało w wyniku jego niewłaściwego użytkowania. Stan techniczny lokalu wskazuje na przenikanie wilgoci przez ściany zewnętrzne, jak również od pomieszczeń piwnicznych". - Ale potem przyszedł inny pan ze ZBiLK-u i orzekł, że to jednak nasza wina, bo źle użytkujemy mieszkanie. Sami sobie przeczą - podsumowuje lokatorka. Miasto zleca ekspertyzę Mimo zarzutu, że winę za zagrzybienie ponosi najemczyni, ZBiLK zlecił jednak wykonanie ekspertyzy technicznej, która ma odpowiedzieć na pytanie co jest faktyczną przyczyną wilgoci. Jak zapewnia przedstawiciel miasta, opinia "ma być wskazówką do wykonania ewentualnych prac". - Czekamy na tę ekspertyzę. Niezależnie od tego, sytuacja związana z mieszkaniem przy ul. Krzywoustego nie powinna być powodem negowania całego programu "Mieszkanie za remont" - dodaje Tomasz Klek. Radny Matecki podkreśla, że jego krytyka nie jest wymierzona w sam program. - My nie negujemy samej idei. Mieszkanie za remont ma sens, ale pod warunkiem, że miasto daje te mieszkania w budynkach, które nadają się do tego, by w nich remontować i mieszkać. Bo jeśli ten budynek jest nieocieplony, zagrzybiony, zaniedbany przez miasto, to to się udać nie może - dodaje Dariusz Matecki i zapowiada wysłanie do NIK-u wniosku o kontrolę szczecińskiego programu "Mieszkanie za remont". Pani Barbara, nim o sprawie jej mieszkania zrobiło się głośno, prosiła ZBiLK o zamianę lokalu. Bezskutecznie. - Powiedzieli, że grzyb i wilgoć to nie są powody do zamiany. Usłyszałam: "Inni mają gorzej". Szansa na odzyskanie włożonych pieniędzy? Żadna. Czuję się w tym wszystkim potwornie oszukana. Przecież nie chcę od miasta nic za darmo. Pracuję, nie korzystam z pomocy społecznej, regularnie płacę czynsz, wcale nie mały, bo 650 zł za tę wilgoć, z niczym nie zalegam. Ja umowy dotrzymałam. Chciałabym tylko mieć suche i ciepłe mieszkanie, do którego nie bałabym się wejść. Czy to tak dużo? - pyta Barbara Szulińska. I zastanawia się jak ustawić nowe szafki, by za dwa lata znów nie trzeba było ich wyrzucać. Irmina Brachacz