List żołnierza z Afganistanu do żony
"Rzeczpospolita" dotarła do listu, który krótko po incydencie w Nangar Khel wysłał do żony aresztowany później żołnierz. - "Ja do kicia nie pójdę. I chyba będziesz musiała w razie czego opuścić ten wspaniały kraj", napisał autor listu - jeden z podejrzanych o zabójstwo afgańskich cywilów.
Z listu, który został napisany tuż po ostrzale wioski, jeszcze przed powrotem wojskowych do kraju, wynika, że w Nangar Khel zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Żołnierz pisze, że jego pluton otrzymał rozkaz "zrównania z ziemią" trzech miejscowości, w odwecie za atak na polski i amerykański konwój. Pełni wątpliwości Polacy wykonali polecenie, ale starali się celować w punkty obok wioski. Na 24 wystrzelone granaty trzy lub cztery trafiły jednak w budynki. Jak tłumaczy żołnierz, amunicja, którą strzelano nie była testowana na dużych wysokościach i "zdarzało się, że latała jak chciała i spadała albo za daleko, albo za blisko".
"Teraz generały i ministry głowią się jak zatuszować tę sprawę" - pisze żołnierz, który jednak - podobnie jak jego koledzy - spodziewa się, że będzie w tej sprawie prowadzone śledztwo i zostaną im postawione zarzuty. "Ja do kicia nie pójdę" - uprzedza żonę autor listu i dodaje "chyba będziesz musiała w razie czego opuścić ten wspaniały kraj".
Czy planował ucieczkę? Właśnie na taką ewentualność powoływała się prokuratura, wnioskując o przedłużenie aresztu. - To absurd - mówi żona żołnierza i wyjaśnia, że jej mąż miał na myśli wspólny urlop. - Jeśli chciałby uciekać, zrobiłby to już w Tadżykistanie.
INTERIA.PL/PAP