Reklama

List Mosbacher do premiera Morawieckiego. Ekspert: Traktują nas nieco postkolonialnie

List wysłany przez ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher do premiera Mateusza Morawieckiego wywołał w kraju niemałe kontrowersje. W sprawie strofującej polskie władze ambasador głos zabrała m.in. rzeczniczka rządu Joanna Kopcińska i szef MON Mariusz Błaszczak. Sprawa okazała się na tyle poważna, że do postępowania Mosbacher zmuszona była odnieść się także rzecznik Departamentu Stanu USA Heather Nauert. W rozmowie z Interią dr Wojciech Peszyński z Wydziału Politologii i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu tłumaczy krok Mosbacher i przewiduje, czy prezydent zabierze głos.

Jako pierwszy o liście Mosbacher przesłanym na ręce premiera Morawieckiego poinformował w poniedziałek tygodnik "Do Rzeczy". Ambasador odniosła się w korespondencji do szefa rządu do śledztwa w sprawie środowisk neonazistowskich w Polsce oraz materiału telewizji TVN na ten temat.

Przypomnijmy - chodzi o  materiał Piotra Wacowskiego, Bertolda Kittela i Anny Sobolewskiej dla "Superwizjera" TVN ze stycznia tego roku, który ujawnił wyniki dziennikarskiego śledztwa dotyczącego działalności niektórych polskich środowisk narodowych. Na nagraniach, które zostały zarejestrowane ukrytą kamerą, pokazano m.in. zorganizowane w maju 2017 r. w lesie nieopodal Wodzisławia Śląskiego "obchody" 128. urodzin Adolfa Hitlera.

Reklama

Po publikacji materiału "Superwizjera" prokurator generalny Zbigniew Ziobro polecił prokuratorowi regionalnemu w Katowicach wszczęcie śledztwa tej sprawie. Sprawą zajęła się Prokuratura Okręgowa w Gliwicach. Jednym z badanych wątków stało się sprokurowanie "urodzin Hitlera" za pieniądze. Zarzut propagowania faszyzmu pierwotnie przedstawiono operatorowi stacji Piotrowi Wacowskiemu, który w materiale wykonywał nazistowski gest.

Mosbacher, której nominację na stanowisko ambasadora w Polsce Biały Dom ogłosił w lutym br.,  obok tych działań nie przeszła obojętnie.

Strofowanie rządu

"Piszę, by wyrazić moje głębokie zaniepokojenie ostatnimi oskarżeniami wysuwanymi przez członków polskiego rządu przeciwko dziennikarzom i menedżmentowi TVN oraz Discovery (amerykański właściciel TVN - przyp. red.) w odniesieniu do materiału śledczego 'Superwizjera', wyemitowanego w styczniu 2018 r. w TVN24, dotyczącego aktywności neonazistów w Polsce" - mogliśmy przeczytać w liście ambasador USA w Polsce do premiera Mateusza Morawieckiego.

"To zdumiewające, że osoby publiczne atakują dziennikarzy wypełniających zadania niezależnych mediów w żywej, polskiej demokracji" - zaznaczała ambasador USA, przytaczając wypowiedź Joachima Brudzińskiego, który na Twitterze o materiale z dziennikarskiego śledztwa TVN napisał: "Wygląda na to, że była to ohydna, odrażająca i dewastującą wizerunek Polski w świecie prowokacja".

Według Mosbacher "zadziwiające" jest to, że członkowie rządu "wydają się być bardziej zainteresowani kwestionowaniem motywów dziennikarzy" niż ściganiem prawdziwych ekstremistów. Ambasador wyraziła jednak nadzieję, że członkowie rządu "wstrzymają się od atakowania, nie mówiąc już o ściganiu, niezależnych dziennikarzy".

W liście zwieńczonym odręcznym podpisem  i osobistym dopiskiem dopatrzono się dwóch ważnych pomyłek pani ambasador - obu w zwrocie do premiera, które, według wielu, w równym stopniu jak treść korespondencji świadczą o braku szacunku i arogancji. Mosbacher popełniła błąd w nazwisku Morawieckiego (w liście pojawił się Moraweicki - przyp. red.) oraz w zwrocie per "Minister", który pojawił się zamiast "Prime Minister". Politycy odebrali to jako brak szacunku.

W rozmowie z Interią dr Wojciech Peszyński przyznaje, że forma listu zdecydowanie świadczy o braku szacunku i wyjaśnia: - Stosunki ze Stanami Zjednoczonymi nigdy nie będą w jakiś sposób równomierne. Dla  Stanów Zjednoczonych jesteśmy graczem z "drugiej ligi". Nam się wydaje, że jesteśmy jednym z czołowych, jednak jesteśmy w błędzie. Od jakiegoś czasu Stany Zjednoczone traktują nas nieco postkolonialnie.

Dlaczego Mosbacher postawiła na szali polsko-amerykańskie stosunki i zdecydowała się na taki krok?

- Amerykański rząd bez względu na to, kto rządzi i jakiego rodzaju ma pogląd, broni swoich interesów nie tylko w wymiarze publicznym, ale także w obszarze prywatnych przedsiębiorstw. A TVN jest stacją w dużej mierze amerykańską. Procesy dziejące się wokół tej stacji mogłyby ewentualnie naruszać interesy również Stanów Zjednoczonych - tłumaczy ekspert.

Peszyński pytany, czy wzajemne stosunki mogą teraz ulec pogorszeniu jednak stanowczo zaprzecza.

- Pani ambasador wyszła przed szereg, ale uważam, że po jakimś czasie rozejdzie się to po kościach. Raczej okaże się to jakimś epizodem w historii stosunków Stanów Zjednoczonych i Polski - mówi.

Strofujący polskie władze list według eksperta nie przyczyni się jednak do zmiany na stanowisku ambasadora USA w Polsce.

- Wydaje mi się, że to nie jest tak poważna sprawa, żeby od razu podejmować takie decyzje - ocenia ekspert.

Liczne głosy, bo mocne ukłucie

Rzeczniczka rządu Joanna Kopcińska w oświadczeniu przekazanym w środę Polskiej Agencji Prasowej zaznaczyła, że rząd nie zamierza bezpośrednio odnosić się do treści listu ambasador. Jednocześnie zapewniła, że prokuratura pracuje nad wyjaśnieniem wydarzeń w Wodzisławie Śląskim, w tym zbadania, "czy nie zostały przekroczone granice między relacjonowaniem wydarzeń, a ich kreowaniem".

"Rząd Prawa i Sprawiedliwości nigdy nie dopuści do powtórzenia się sytuacji, które miały miejsce w czasach naszych poprzedników - takich jak próby rekwirowania materiałów dziennikarskich czy wpływania na redakcje i wydawców, by zwalniały z pracy autorów publikacji krytycznych dla władzy" - napisano w oświadczeniu.

"Chciałbym potraktować to tak, że pani ambasador debiutuje w roli dyplomaty, to businesswoman. Chciałbym widzieć to jako nieporozumienie, które wynika z braku doświadczenia" - mówił z kolei szef MON Mariusz Błaszczak w PR1.

O list Mosbacher pytany był w rozmowie z Agnieszką Waś-Turecką z Interii europoseł PiS Zbigniew Kuźmiuk.

"Doszło do nieporozumienia. Pani ambasador nie do końca zrozumiała, w jakim kraju się znajduje (...) Myślę, że pani ambasador uległa emocjom" - stwierdził europoseł.

Echa listu ambasador USA w Polsce dotarły także do Stanów Zjednoczonych. O korespondencję do polskiego premiera pytana była rzecznik Departamentu Stanu USA Heather Nauert. Co prawda nie chciała ona skomentować treści listu i popełnionych przez ambasador błędów, za to podkreśliła, że Mosbacher świetnie wykonuje swoje obowiązki i "podziela nasze (Stanów Zjednoczonych - przyp. red.) idee i wartości, m.in. wolność prasy".

Do pokaźnego grona komentatorów dołączył w czwartek również marszałek Senatu Stanisław Karczewski. W rozmowie z "Rzeczpospolitą" Karczewski zaznaczył, że rolą ambasadora nie jest bronić dziennikarzy. W jego opinii list ambasador nie był potrzebny i tworzy on "fałszywy obraz sytuacji w Polsce".

- Na pewno ukuło to polityków, ale byli pytani, więc musieli zabrać głos - tłumaczy Peszyński.

Szczególnie ważnym według eksperta jest głos marszałka Senatu, który zapewniał, że nie ma w tym momencie żadnych inicjatyw ze strony Sejmu czy Senatu w sprawie repolonizacji mediów.

Milczenie prezydenta

Jak potwierdził we wtorek prezydencki rzecznik Błażej Spychalski, list Mosbacher dotarł również do Kancelarii Prezydenta. Prezydent Andrzej Duda jednak wciąż nie zabrał głosu w tej sprawie.

O ewentualny głos głowy państwa postanowiliśmy zapytać eksperta.

- Prezydent raczej nie zabierze głosu, bo w polskim interesie też jest to, aby sprawa rozeszła się po kościach. Po pierwsze, w obecnym systemie władzy prezydent nie jest najważniejszą osobą w państwie. Po drugie, inni przedstawiciele obecnego obozu władzy już zabrali głos  - zaznacza ekspert. - W takim układzie byłby jednym z wielu - dodaje.

INTERIA.PL

Reklama

Reklama

Reklama

Strona główna INTERIA.PL

Polecamy