Śmiertelne grzybobranie "Szczecin, dnia 17 września 1946 r. Do Departamentu Ekonomicznego Min. Przem. Wydział Aktywizacji. Jak już niejednokrotnie donosiłem, w czasie mych bytności w Warszawie, w okolicy Kostrzyna n/Odrą znajduje się podziemna F-ka Samochodów "Mercedes". Fabryka ta jest zaminowana. Z ramienia Ministerstwa Przemysłu miał zająć się rozminowaniem inż. Mazur, który jednak dotychczas do Delegatury nie zgłosił się. Przed tygodniem zmarło kilku naszych robotników pracujących w Kostrzynie od zatrucia grzybami "borowikami". Ponieważ wypadek otrucia nastąpił powtórnie, zwróciły na to uwagę władze Milicji Obywatelskiej i Wojsk Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Podczas patrolowania lasu przed paru dniami oddział wojskowy natknął się na starego uzbrojonego Niemca, który wg oświadczenia milicjantów "posypywał grzyby trującym proszkiem". W rezultacie pościgu ów Niemiec wpadł do labiryntu w/wym fabryki podziemnej, gdzie popełnił samobójstwo. Znaleziono przy nim truciznę w proszku. Labiryntami prowadzącymi do fabryki, zainteresowało się Wojsko Bezp. Wew. I ma zamiar je rozminować. Istnieje przypuszczenie, że Niemiec ów przeszedł labiryntem z tamtej strony Odry, fabryka ta bowiem ciągnie się pod miastem i pod rzeką i ma rzekomo wylot jednego z pięter na stronę okupowanych Niemiec. Podejrzewa się, że górne piętro jest pozbawione min i tamtędy przedostał się ów Niemiec. Zaznaczam, że dane powyższe uzyskałem od naszego inspektora w Kostrzynie, ob. Malocco. W każdym razie nie wiem, jakie mam zająć stanowisko wobec przystąpienia do rozminowywania przez Władze Wojskowe bez porozumienia z Delegaturą (...)". Podpisano: "Delegat na Pomorze Zachodnie Aleksander Trzecieski". Po sporządzeniu powyższego raportu i wysłaniu go do warszawskiej centrali, inżynier Trzecieski nie spodziewał się, że reakcja będzie tak błyskawiczna. Zaledwie kilka dni po wysłaniu pisma w szczecińskiej Delegaturze Min. Przemysłu pojawił się wyczekiwany inż. Marian Mazur, jednak w innej roli niż spodziewał się autor raportu. Mazur nie był zwykłym pracownikiem oddelegowanym jedynie w celu zorganizowania akcji rozminowania, lecz kierownikiem specjalnego zespołu powołanego dwa miesiące wcześniej przez Departament Ekonomiczny Ministerstwa Przemysłu. Zespół ten, a zarazem jego działalność, polegającą na poszukiwaniu i weryfikowaniu informacji o ukrytych poniemieckich obiektach oraz zabezpieczaniu przedmiotów tam znalezionych, nazwano Akcją Rozbrajania Linii Odry, w skrócie ARLO. ARLO wkracza do gry Gwoli sprawiedliwości należy dodać, iż pismo Trzecieskiego choć spowodowało spore poruszenie w warszawskiej centrali, nie miało wpływu na wizytę sumiennego i dociekliwego inż. Mazura. Przybył on w rejon północno-zachodniej granicy zgodnie z harmonogramem prac, jakie przyjęło ARLO, opracowanym na podstawie wcześniejszych doniesień delegatów, dotyczących różnego rodzaju podziemnych fabryk, warsztatów i magazynów. Wśród spraw jakimi zamierzał się zająć (m.in. doniesieniami dotyczącymi podziemnej montowni torped w pobliżu Świnoujścia, fabryki amunicji obok Goleniowa, czy broni w Nowej n/Drawą), znalazła się również kwestia zaminowanej fabryki Mercedesa. Gdy tylko wyjaśniono status i cel pobytu szefa ARLO, Trzecieski zreferował mu wszystkie posiadane informacje. Sama kwestia podziemnej fabryki nie budziła w jego mniemaniu żadnych wątpliwości. Taki pogląd panował zresztą w całej Delegaturze gdzie zastanawiano się raczej, kto i kiedy doprowadzi do jej rozminowania. Zresztą jednym z powodów napisania cytowanego wyżej pisma była pogłoska o tym, że fabrykę zaczęła rozminowywać niezidentyfikowana jednostka wojskowa, nie informując przy tym nikogo z Delegatury. Sensacyjny wątek dotyczący niemieckiego strażnika, lub dywersanta Werwolfu, potęgował znaczenie podziemnej fabryki czy też dóbr, jakie mogły zostać w niej ukryte. Trzecieski przekazał Mazurowi również szkic sytuacyjny umiejscawiający położenie podziemnej fabryki wraz z wejściem do niej, znajdującym się w pobliżu trasy Dąbie-Kostrzyn nad Odrą. Kilkunastominutowa rozmowa pozwoliła Mazurowi ustalić, iż podstawowym, a właściwie jedynym źródłem powyższych rewelacji jest wymieniony w piśmie pracownik Min. Przem. o włosko brzmiącym nazwisku inż. Malocco, inspektor terenowy z Kostrzyna. Tam kierownik ARLO skierował swoje kroki. Tajemnica starego fortu Zaledwie półtora roku wcześniej na terenie Kostrzyna n/Odrą zakończyły się ciężkie walki. Niemiecki garnizon walczył zażarcie, a radziecka artyleria i lotnictwo równały z ziemią całe kwartały miasta. Po objęciu przygranicznego terenu, polska administracja poczęła tworzyć różnego rodzaju urzędy, wśród których znaleźli się przedstawiciele Delegatur Ministerstwa Przemysłu. Miejscowi inspektorzy mieli podobne, jak inne ośrodki na ziemiach zachodnich, problemy. Narzekano na niedobór środków materiałowych, brak kompetentnego personelu i masę pracy. Wiele z inspekcji odbywano w ciągłym strachu przed niemieckim Werwolfem, minami czy innymi niebezpieczeństwami jakie czyhały na ciągle słabo poznanych terenach. Wizyta Mazura wywoła wśród miejscowych pracowników spory wstrząs. Inż. Malocco przecierał oczy ze zdumienia. Nie spodziewał się, że przekazywane przez niego rewelacje zostaną potraktowane tak poważnie. Kilka pytań zadanych przez niespodziewanego gościa zmieniło obraz całej historii. Okazało się, że wszystkie sensacyjne informacje o niemieckim strażniku, gonitwie po labiryntach fabryki i zaminowanych korytarzach były zwykłymi pogłoskami! W dodatku czerpanymi od przygodnych rozmówców. Pomimo tego zakłopotany Malocco, choć nie potrafił wskazać konkretnych źródeł informacji, był przekonany, że podziemna fabryka Mercedesa istnieje. Kierownik ARLO kontynuował zatem swoje śledztwo, zwracając się kolejno do Milicji Obywatelskiej, Wojsk Ochrony Pogranicza i Zarządu Miasta. Wszędzie odpowiadano bardzo podobnie. Owszem słyszano o takiej fabryce, ale żadnych szczegółów ani konkretnych ustaleń ww. urzędy nie posiadały. Co więcej, komendant miejscowego posterunku WOP twierdził, że poza kilkoma interwencjami saperskimi wykonanymi na prośbę zarządu kolei, oddziały, czy patrole wojskowe nie realizują żadnych akcji rozminowujących. Większość urzędników i wojskowych, a także innych, już całkiem cywilnych informatorów kierowała Mazura w jedno miejsce, do opuszczonego starego fortu Sarbinowo (niem. Zorndorf). To tam miała się kryć domniemana fabryka. Dotarcie do XIX wiecznego fortu nie nastręczało większych trudności, należało skierować się na Dąbie i ok. 5 km od Kostrzyna, skręcić w leśną drogę. Po ostrożnym przejściu kilkuset metrów zarośniętym traktem, oczom inż. Mazura ukazały się solidne forteczne budowle z pruskiej czerwonej cegły: "(...) W poszukiwaniu fabryki samochodów pod Kostrzyniem udałem się w miejsce wskazane mi przez licznych informatorów i znalazłem istotnie wejście do podziemi, stwierdziłem jednak, że - wbrew ich mniemaniu - fabryka nie jest ani zaminowana, ani też nie była fabryką samochodów, lecz montownią dalekopisów (Fernschreiber). Wnętrze fabryki obejrzałem dokładnie i stwierdziłem, że jest zbudowana w kształcie kolistego korytarza z 2-ma dojazdami na średnicy. Do korytarza przylegają po obu jego stronach sale pracowniane. Fabryka jest 2-u piętrowa. Wewnątrz fabryki znajdują się: szafy, stoły i stołki warsztatowe w wielkiej ilości, półki i skrzynki pełne posegregowanych części dalekopisów (surowe), pompa wodna (silnika elektrycznego już brak), kilkanaście gaśnic, sprawdziany do części dalekopisów, instalacja centralnego ogrzewania, instalacja elektryczna (kabelkowa na izolatorkach). Ogólny nieład, drobne elementy częściowo porozsypywane. Obiekt bezpański. Kilkadziesiąt rozmaitych drobnych części zabrałem ze sobą jako próbki, załączam je do nin. sprawozdania. Remanenty do zadysponowania". Krótkie dochodzenie inżyniera Mazura dało jednoznaczne wyniki. Podziemna fabryka zmieniła się w półpodziemną, a zakłady Mercedesa w montownię dalekopisów. Pozostało jedynie zabezpieczyć poniewierające się na terenie fortu pozostałości drugowojennej produkcji. Ciąg dalszy na następnej stronie.