Poniedziałek jest kolejnym dniem protestów po wydanym w zeszłym tygodniu przez TK orzeczeniu, w którym Trybunał za niekonstytucyjny uznał przepis tzw. ustawy antyaborcyjnej z 1993 r., który dopuszcza przerwanie ciąży z powodu ciężkich i nieodwracalnych wad płodu. W niedzielę przeciwnicy wyroku TK demonstrowali m.in. przed i w samych kościołach. Na elewacjach niektórych świątyń pojawiły się hasła wzywające do legalizacji aborcji. "Martwi mnie to, że zniszczono nam demokrację" Marta Lempart, pytana w poniedziałek w TVN24, czy nie martwi ją taki przebieg protestu, odparła iż martwi ją m.in. to, iż jego uczestnicy są "bici i gazowani przez policję". - Martwi mnie to, że Kościół ustala w Polsce prawo, martwi mnie to, że nie mamy wolnych sądów już w całości. Martwi mnie to, że zniszczono nam demokrację, martwi mnie to, że tacy ludzie jak ja mają po 40 spraw sądowych, że są szykanowani, że tracą pracę - podkreślała liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Dodała, iż martwi się o swoją rodzinę, o jej zdrowie. - Martwię się, że mnie pobiją, martwię się, że kogoś zabiją, martwię się o Polskę. Nie martwię się o kościoły - powiedziała. Jak mówiła, nie rozumie "zdziwienia panów z Episkopatu". - My mówiłyśmy, że będą konsekwencje. (...) Panowie zrobili bardzo złą rzecz, szczególnie pan Jędraszewski (chodzi o metropolitę krakowskiego abp. Marka Jędraszewskiego), który powiedział, że lepszej informacji, niż o tym, że kobiety będą przymusowo rodzić dzieci bez głów, nie mógłby sobie wyobrazić. Za wszystko co dzieje się pod kościołami i w kościołach odpowiadają panowie bez wyobraźni - stwierdziła działaczka. "Nie dziwcie się, że ponosicie konsekwencje" Zwróciła uwagę, że 90 proc. osób w Polsce deklaruje się jako osoby wierzące, więc - jak dowodziła - wśród osób protestujących są także wierni Kościoła katolickiego. - Buntują się wreszcie wasi wierni i bardzo dobrze. Weszliście nam w życie, weszliście w nasze najbardziej intymne sprawy, odbieracie nam wolność, razem z władzą, która nienawidzi ludzi, nienawidzi wolności, odbiera nam każdy centymetr, więc nie dziwcie się, że ponosicie tego konsekwencje - powiedziała Lempart, zwracając się do hierarchów kościelnych. "Lekarze będą ścigani" Liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet ubiegłotygodniowe orzeczenia TK nazwała "oświadczeniem pani Przyłębskiej". W jej ocenie nie ma ono żadnej mocy prawnej, nie będzie więc także niosło za sobą skutków prawnych. - Będzie miało skutki faktyczne takie, że lekarze, którzy będą odmawiać stosowania oświadczenia pani Przyłębskiej, uznawania go za źródło prawa, będą ścigani - stwierdziła Lempart. Przekonywała, że są lekarze gotowi na to, by w dalszym ciągu wykonywać legalnie zabiegi przerwania ciąży z powodu ciężkich i nieodwracalnych wad płodu i gotowi też na to, by poddać się w związku z tym ewentualnemu postępowaniu karnemu. - Miałam nadzieję, że znajdą się tacy lekarze i lekarki, że zbuntują się i powiedzą: "nie będziemy brać w tym udziału, to nie jest prawo to, co ta pani mówi". Powiem szczerze, że na to nie liczyłam i to jest nasze wielkie zwycięstwo - powiedziała Lempart. "PiS ma odkręcić to wszystko" Pytana co mają dać protesty odparła, że oczekiwanie jest takie, żeby PiS "przyznał, że oświadczenia pani Przyłębskiej nie są źródłem prawa". - PiS ma odkręcić to wszystko i naprawdę nie obchodzi nas jak to się stanie, jak PiS zrobi to, żeby był z powrotem prawdziwy Trybunał Konstytucyjny, by Sąd Najwyższy działał jak należy, żeby żaden PiS-owski przebieraniec nie bawił się w uchylanie immunitetów sędziom, bo uchylać to oni sobie mogą co najwyżej okna - ironizowała liderka Strajku. Jej zdaniem trwające obecnie protesty mogą doprowadzić rząd Mateusza Morawieckiego do upadku. - A nawet jak się (rząd) nie wywróci, to jak to się wszystko skończy, to będziemy mieć Polskę, w której będzie legalna aborcja, równość małżeńska, równe prawa dla wszystkich i prawdziwą wolność - powiedziała Lempart. Protesty nie ustępują Omówiła też plany protestujących na kolejne dni. We wtorek w całym kraju kontynuowane mają być spontaniczne "spacery" po ulicach miast, na środę zaplanowano z kolei ogólnopolski strajk, a na piątek - "marsz na Warszawę". - Nie idziemy do pracy, nie idziemy do szkoły, nie idziemy na uczelnię. Są z nami m.in. związki branżowe, ale też są przedsiębiorczynie, pracodawczynie, które mówią, że ta zerowa praktycznie pomoc rządu, jeżeli chodzi o czas pandemii powoduje, że jeden dzień naprawdę mogą odpuścić. I dołączą do nas też po to, żeby wyrazić swoją opinię na temat tego, czym zajmuje się teraz rząd, a nie ratowaniem gospodarki i nie ratowaniem nas wszystkich, bo najwyraźniej jest im wszystko jedno czy umrzemy czy będziemy żyć - zaznaczyła. Orzeczenie jeszcze nie weszło w życie Orzeczenie TK nie weszło jeszcze w życie, ponieważ nie zostało opublikowane w Dzienniku Ustaw. Jeśli wejdzie w życie, aborcja będzie dopuszczalna w Polsce tylko w dwóch przypadkach - gdy ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego (np. gwałtu lub kazirodztwa) lub gdy zagraża życiu lub zdrowiu kobiety. Część polityków i prawników kwestionuje legalność wydanego orzeczenia, wskazując m.in., że w kierowanym przez prezes Julię Przyłębską TK zasiadają osoby do tego nieuprawnione - chodzi o trzech sędziów: wiceprezesa TK Mariusza Muszyńskiego, Justyna Piskorskiego i Jarosława Wyrembaka. Takie stanowisko bierze się stąd, iż sędzia Muszyński został jesienią 2015 roku wybrany na miejsce w TK, które kilka miesięcy wcześniej obsadził już Sejm głosami m.in. ówczesnej koalicji PO-PSL (PiS i prezydent Andrzej Duda nie uznali tego wyboru), a sędziowie Piskorski i Wyrembak objęli miejsca w TK, w podobny sposób wcześniej obsadzone.