Lewica w rozsypce
W weekend SLD ma wybrać nowego szefa i zastanowić się, jak odbudować zaufanie wyborców. Rachunek sumienia czeka też SdPl i UP. Wybory coraz bliżej, a lewica może dziś liczyć tylko na symboliczne poparcie.
Żadna z ulokowanych po lewej stronie sali sejmowej partii nie może być w tej chwili pewna, czy w ogóle znajdzie się w parlamencie.
Według grudniowego sondażu CBOS, tylko Sojusz Lewicy Demokratycznej, który ma obecnie najgorsze notowania od pięciu miesięcy, sytuuje się w tej chwili na granicy progu wyborczego z wynikiem 5 proc. Socjaldemokracja Polska może według tego samego źródła liczyć na głosy 4 proc. wyborców, zaś poparcie dla Unii Pracy - która obecnie jest głównym członem nowo powstałej Unii Lewicy - wyniosło w grudniu 2 proc.
SLD - krajobraz przed kongresem
Polsce "potrzebna jest nowa lewica, stara okazała się całkiem do niczego" - przekonywał niedawno uczestników kongresu mazowieckiego SLD jego szef, Jacek Zdrojewski. - Niezbędny jest nowy silny lider. Niezbędny jest Józef Oleksy - mówił. I rzeczywiście, w SLD coraz częściej słychać głosy, że marszałek Sejmu jest jedyną nadzieją na uratowanie przed kompletnym politycznym bankructwem partii, którą przeciwnicy polityczni chcieliby zdelegalizować jako "organizację przestępczą".
Rywalem Oleksego będzie obecny szef Sojuszu, Krzysztof Janik. Większość polityków SLD nie ma wątpliwości, że prawdziwa walka o fotel przewodniczącego partii dokona się właśnie między Oleksym i Janikiem, bo zapowiadający kandydowanie, znany z kontrowersyjnych wypowiedzi o partyjnej "górze", podkarpacki szef Sojuszu Krzysztof Martens ma niewielkie szanse na uzyskanie szerszego poparcia.
Za to szanse dwójki głównych kandydatów są w wyścigu o fotel szefa SLD wyrównane. Wybór między Oleksymi i Janikiem to wybór między przywódcą silnym, choć mocno kojarzonym niekoniecznie z tym, co w przeszłości Sojuszu najlepsze (22 grudnia ma być ogłoszony wyrok w procesie lustracyjnym marszałka), a człowiekiem w kręgach partyjnych cenionym, ale mało medialnym i pozbawionym charyzmy. - Oleksy jest postrzegany w partii jako prawdziwy przywódca, ale ma tę skazę, że jest traktowany przez delegatów z Polski jako człowiek z Warszawy. Janik ma bardzo zaś bardzo dobre notowania w kraju, ale może być krytykowany za to, że nie ma charyzmy, jest bardziej typem brata łata niż przywódcy - ocenia poseł Sojuszu, Piotr Gadzinowski.
Oby tylko skupienie się na sprawach personalnych nie przesłoniło delegatom spraw programowych. Bo jeśli o personalia chodzi, to wśród komentatorów nie brak głosów, że choć "są dwie kandydatury, to nie ma alternatywy". - Nie udał się podstawowy cel, jaki stawiali przed kongresem ci, którzy dobrze życzą SLD: nie udało się uszczuplić wpływów tradycyjnego "postpezetpeerowskiego" aktywu partyjnego. W związku z tym na kongresie nie pojawi się żadna alternatywa. Bowiem zarówno Janik, jak i Oleksy reprezentują to, co w SLD powinno być przezwyciężone - uważa związany z lewicą profesor Kazimierz Kik.
Zwodniczość szukania panaceum w samej zmianie lidera zdaje się dostrzegać także wielu partyjnych prominentów. - Moim zdaniem kongres będzie przełomowy wtedy, jeżeli nie ograniczy się do wyborów personalnych, ale podejmie poważną dyskusję o zmianach w statucie partii i jej programie. Ten kongres powinien być nie tylko kongresem o partii, ale przede wszystkim kongresem o państwie - mówi wiceszef SLD, Grzegorz Napieralski.
A jak kongres będzie wyglądał w praktyce przekonamy się już w nadchodzący weekend, bo - wbrew propozycji posłanki Anity Błochowiak - będzie on otwarty dla mediów.
SdPl - najlepsze już minęło?
Socjaldemokracja Polska początki miała wymarzone. Partia Marka Borowskiego w pierwszych tygodniach istnienia zadziwiała wszystkich znakomitymi notowaniami, które biły na głowę SLD i oscylowały nawet w okolicach 10 proc. Co więcej, łączna liczba głosów SdPl i koalicji SLD-UP przewyższała wtedy wcześniejsze poparcie dla SLD-UP, co zdawało się wskazywać, że powstanie Socjaldemokracji przyciągnęło na lewo nowych wyborców.
Przez pierwsze tygodnie partia Borowskiego była na ustach wszystkich. Socjaldemokracja dzieliła i rządziła, bo to od niej zależało, czy rząd Marka Belki uzyska wotum zaufania, a więc miała w rękach przyszłość Sejmu. Bolesną weryfikacją sondażowej popularności były czerwcowe wybory do europarlamentu, w których partia uzyskała 5,33 proc. poparcia.
Spadek notowań "borówek" zbiegł się w czasie ze zgodą partii na powołanie rządu Marka Belki pod warunkiem, że jesienią podda się on pod głosowanie wotum zaufania. Byli koledzy z SLD chwalili wtedy SdPl za polityczny rozsądek i troskę o stabilizację państwa, a nie zabieganie o poklask elektoratu. Ale sam elektorat zrozumiał ten kompromis trochę inaczej - jako potwierdzenie tezy, że Socjaldemokracja to tylko "farbowany lis", taktyczna formacja, która od Sojuszu niewiele poza nazwą się różni. Od tego czasu "borówki" balansują na granicy progu wyborczego i nic nie zapowiada na razie wzrostu jej notowań.
Partia jest coraz mniej widoczna na scenie politycznej. Ostatnio słychać o niej głównie przy okazji sporów o komisję ds. Orlenu. Zresztą skonfliktowany z innymi śledczymi przedstawiciel SdPl w komisji, Andrzej Celiński, nie przysługuje się raczej korzystnie wizerunkowi partii. Sam zaś spór bój Socjaldemokracji z posłem śledczym Romanem Giertychem jest raczej głośny niż merytoryczny.
Jaka jest więc przyszłość dla SdPl? Wygląda na to, że partia zmarnowała czas, kiedy służył jej urok nowego, gdy mogła ona i powinna była zwrócić na siebie uwagę wyborców, niekoniecznie tylko tych, którzy wcześniej sympatyzowali z SLD. Być może nie jest jeszcze na to za późno, ale na pewno potrzeba do tego czegoś więcej, niż tylko nie być Sojuszem Lewicy Demokratycznej.
Unia "nowoczesnej lewicy"
O Unii Pracy najlepiej pisać w kontekście ostatniej inicjatywy powstałej wokół tej partii. Oto kilka tygodni temu siedem lewicowych partii politycznych powołało ruch społeczny pod nazwą Unia Lewicy. Nową formację, oprócz UP, tworzą Polska Partia Socjalistyczna, Nowa Lewica, Antyklerykalna Partia Postępu "Racja", Centrolewica RP, Demokratyczna Partii Lewicy i Polska Partii Pracy oraz przedstawiciele kilkunastu organizacji społecznych, w tym m.in. Stowarzyszenia Kobiet Lewicy i Demokratycznej Unii Kobiet.
Jaki jest cel nowej formacji? Czy będzie alternatywą wyborczą dla zwolenników lewicy? Czy UP szuka w niej swojej szansy wyborczej po rozwodzie ze skompromitowanym SLD?
Szefowa UP, Izabela Jaruga-Nowacka, zarzeka się, że nie wie, czy UL wystartuje w wyborach parlamentarnych jako koalicja. - Nie myślimy o tym. Na razie chcemy stworzyć prawdziwą lewicę, a nie kolejną partię polityczną na zasadzie łączenia szyldów - mówi.
Z kolei Piotr Ikonowicz, szef Nowej Lewicy, jest wręcz pewien, że UL nie przekształci się z czasem w stricte partię polityczną. - Nam nie chodzi o partię, stołki i wybory. Tu nie przyszli ludzie, którzy liczą na jakiś stołek - zapewnia.
Być może więc na lewicy powstaje nie tyle nowa partia, co autentyczna inicjatywa społeczna, która będzie szansą na aktywność polityczną dla tych sympatyków lewicy, którzy chcą coś robić, ale nie mają ochoty wikłać się w struktury władzy. Ikonowicz mówi, że UL to początek ruchu społecznego, w którym tak naprawdę więcej do zrobienia mają nie tyle partie, co związki zawodowe i stowarzyszenia.
O jaką lewicę chce walczyć UL? Wiceszef UP, Bartłomiej Morzycki, podkreśla, że UL zrzesza ludzi, którzy nie chcą "lewicy skorumpowanej, która kojarzy się z firankami w mercedesie, albo byłym zomowcem, który wygrywa wybory na jakimś zjeździe partyjnym". - Chcemy nowej, nowoczesnej lewicy - dodaje.
A nowoczesnej lewicy należy życzyć całej Polsce, bo - choć podział na prawicę i lewicę bywa tak często krytykowany - to równowaga w tej mierze może tylko dobrze służyć krajowi.
INTERIA.PL/PAP