Jakub Szczepański, Interia: Panie premierze, jak pan widzi wynik lewicy w wyborach prezydenckich? Leszek Miller, europoseł i były szef SLD: - Nikt nie jest zadowolony. Najmniej zadowolony jest chyba Robert Biedroń. Miało być inaczej, ale wyszło jak wyszło. Czy przez wynik wyborów prezydenckich Wiosna może zostać zmarginalizowana w Sejmie? - Przecież to był wspólny kandydat Włodzimierza Czarzastego, Adriana Zandberga i Wiosny. Jeżeli ktoś ma ponosić negatywne konsekwencje, to dlaczego tylko Robert Biedroń i tylko Wiosna? Czyli konsekwencji powinna się spodziewać cała lewica? - Nie wiem, czy obecne kierownictwo dokona jakiejś głębszej analizy. Jedna rzecz rzuca się w oczy: rok temu lewica miała 2,3 mln głosów. Dzisiaj Robert Biedroń ma około 430 tys. wyborców. Co się stało z tymi, którzy głosowali wcześniej? Gdzie uciekli, do kogo? Dlaczego sobie poszli? Na te pytania trzeba poszukać poważnej, opartej o socjologiczno-politologiczne przesłanki, odpowiedzi. Jeżeli kierownictwo nie będzie chciało jej znaleźć, dalej będziemy we mgle. A może chodzi o kandydata? Adrian Zandberg byłby lepszy? - Bardzo w to wątpię. Uważam, że Zandberg miałby jeszcze mniej głosów niż Biedroń. Nie wiem, może popełniono jakiś błąd. Na początku mówiło się, że kandydatem zostanie jakaś utalentowana kobieta, a takich nie brakuje na lewicy. Potem były rozmowy z Markiem Belką. Projekt oparty o niego na pewno byłby bardzo ciekawy. Uznano, że Biedroń będzie najlepszy. Skutek znamy. - Jeżeli dzisiaj okaże się, że nikt nie przypomina sobie, kto był za tą kandydaturą, to byłoby najgorsze, co mogłoby spotkać Biedronia i lewicę. Może chodzi o to, że Robert Biedroń stracił wiarygodność? Obiecywał m.in. zrzeczenie się mandatu europosła. - To oczywiście nie pomogło panu Biedronowi. Myślę też, że miał dwie szanse, które mógł lepiej wykorzystać bezpośrednio w kampanii. Po pierwsze, chodzi o jedyną debatę telewizyjną. Nie sądzę, żeby był zadowolony ze swojego udziału. Po drugie, niepotrzebnie, przy każdej okazji, atakował Rafała Trzaskowskiego. I to w sytuacji, w której zdecydowana większość elektoratu Biedronia deklaruje głosowanie na kandydata Koalicji Obywatelskiej. Po ogłoszeniu wyników chyba zmienił front? - A co ma robić? Wszyscy atakowali Trzaskowskiego i to jeszcze bardziej niż Dudę. Nie wiem, co to miało na celu. Tak się nie robi. Dzisiaj wyczytałem, że 97 proc. wyborców Biedronia mówi o głosowaniu na Trzaskowskiego. Oni myślą o tym już od dawna. Dlatego atakowanie kandydata KO mogło też przyczynić się do gorszego wyniku. Wynik Roberta Biedronia przełoży się na poparcie dla lewicy podczas wyborów parlamentarnych? - Ten rezultat nie jest dla lewicy niczym dobrym i na pewno będzie miał różne konsekwencje. Następne wybory są jednak dopiero za trzy lata. Przez ten czas w Polsce może się tak wiele zdarzyć, że trudno w tej chwili przewidywać. Tym bardziej, że gdyby wygrał Andrzej Duda, to Jarosław Kaczyński doprowadzi swoją kontrrewolucję do końca. To próba zawrócenia Polski z tej drogi, którą nasz kraj wybrał w wyborach czerwcowych 1989 r. Nie będzie brakowało ani napięć, ani protestów. Scena polityczna będzie się w takim przypadku bardzo zmieniać. A jeśli wygra Rafał Trzaskowski? - Polska wróci do praworządnego państwa, do demokracji i znów zacznie wykuwać dobre miejsce w Unii Europejskiej oraz na arenie międzynarodowej. Będzie co robić, więc trudno wyrokować o tym, co będzie za trzy lata. Magdalena Ogórek, czyli pańska kandydatka na prezydenta, uzyskała lepszy wynik niż Robert Biedroń. To powód do satysfakcji? - To żadna satysfakcja. Jednak pamiętam, jak moi koledzy chłostali mnie biczem przy każdej okazji, twierdząc, że to był tylko mój pomysł. Że to kompromitacja, byliśmy głupi i tak dalej. Celował w tym oczywiście Włodzimierz Czarzasty. Ale wtedy nie mógł sobie pewnie wyobrazić, że coś takiego może zostać powtórzone. I to z jeszcze gorszym wynikiem. Tylko po kampanii Magdaleny Ogórek ludzie ponieśli konsekwencje. Kto? - Na przykład Leszek Aleksandrzak, który był szefem sztabu pani Ogórek i pomysłodawcą tego projektu, podał się do dymisji. Inni też odpowiadali. Zobaczymy, co będzie teraz. Sugeruje pan, że w SLD coś powinno się zmienić po tej dotkliwej porażce? - Jestem daleki od sięgania po takie narzucające się same rozwiązania. Poza tym nie tkwię już tak głęboko, jak niegdyś w tych problemach. Mnie nie tyle leży na sercu los takiego czy innego działacza, co los całej formacji. Przecież razem z innymi ją współtworzyłem i przez wiele lat kierowałem Sojuszem. Chciałbym, żeby lewica się wreszcie w Polsce odbiła. Widać, że doświadczenie 2020 r. nie jest pozytywne i musi upłynąć jeszcze sporo czasu. Być może muszą pojawić się też nowi liderzy, żeby coś w tej kwestii się zmieniło. Wynik Konfederacji i Krzysztofa Bosaka to dla pana zaskoczenie? - Owszem, chociaż większym zaskoczeniem jest Szymon Hołownia. Pewnie przystąpi do budowy własnej formacji politycznej z kapitałem, który zdobył. Czy uda mu się rozwinąć skrzydła? Ma tym większe szanse, im bliższe wybory parlamentarne. Jeśli Sejm skróci swoją kadencję, Hołownia miałby spore szanse. Gdyby do wyborów doszło za trzy lata, zapał ludzi wokół tego kandydata się wypali. I mogą podzielić los wielu polityków, którzy pojawiali się, a potem szybko znikali. W drugiej turze głosuje pan na Rafała Trzaskowskiego? - Oczywiście. Rozmawiał Jakub Szczepański