Garry Walling wraz z żoną Lesley w kwietniu zeszłego roku po raz pierwszy przylecieli do Polski turystycznie. Mężczyzna nie wiedział, że cierpi na nadciśnienie tętnicze. Podczas zwiedzania Krakowa poczuł się źle, wrócił do hotelu, skąd karetką został przewieziony do szpitala. Okazało się, że nagły skok ciśnienia spowodował pęknięcie aorty piersiowej, a w konsekwencji rozwarstwienie aorty brzusznej i tętnic biodrowych, krew nie docierała do dolnej połowy ciała mężczyzny. - Lekarze mówili, że szanse Garrego na przeżycie wynoszą 5 proc. - wspominała w czwartek jego żona Lesley Walling. Mężczyzna przyleciał do Krakowa ponownie, razem z żoną i dwiema córkami Stacey i Gemmą, specjalnie by podziękować lekarzom za uratowanie życia. - Nie miałem okazji zrobić tego wcześniej, bo przez 46 dni byłem w śpiączce farmakologicznej. Szanse mojego przeżycia były niewielkie, ale dzięki umiejętnościom specjalistów i zastosowanym procedurom jestem tu dzisiaj i przez całe życie będą powtarzał: "dziękuję to za mało". Gdybym był gdziekolwiek indziej Europie nie miałbym szans, byłbym martwy - mówił Garry Walling. - Dziękuje za uratowanie mi życia - powiedział po polsku. - Wszyscy w Krakowie: w szpitalu, w hotelu, przyjaciele byli wspaniale - dodała po polsku jego żona. "46 dni byłem w śpiączce farmakologicznej" Szkot przeszedł w Krakowie w sumie trzy operacje. Lekarze z Oddziału Chirurgii Naczyń z Pododdziałem Zabiegów Endowaskularnych oraz z Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii Medycznej podjęli się leczenia Szkota z wykorzystaniem specjalistycznej i drogiej procedury wszczepienia do rozwarstwionej aorty - dwóch stentgraftów (rodzaj protezy naczyniowej). Podczas kolejnej operacji założyli mu stenty, by poprawić ukrwienie nóg. Trzecia operacja była konieczna, bo mężczyzna miał krwotok z naczyniaka w jamie nosowo-gardłowej, którego nie można było zatamować konwencjonalnymi metodami. W sumie Garry Walling przebywał w szpitalu 52 dni, z czego 46 w śpiączce farmakologicznej, był m.in. żywiony pozajelitowo i dializowany. - Była to ciężka praca całego zespołu. 52 dni walczyliśmy o życie Garrego i jesteśmy szczęśliwi widząc go w zupełnie dobrej kondycji - mówił dr Robert Musiał z Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii Medycznej. Dodał, że uratowanie mężczyzny było możliwe dzięki nowoczesnemu zapleczu szpitala m.in. hybrydowej sali operacyjnej. - Do tego mamy zespół ludzi, którzy całe swoje serce wkładają w pomoc chorym. Takie chwile podziękowania są dla nas cenne - podkreślił. Dr Mariusz Trystuła, chirurg naczyniowy z Oddziału Chirurgii Naczyń z Pododdziałem Zabiegów Endowaskularnych mówił, że w przypadku ratowania Garrego Wallinga bardzo ważny był czas i to, że błyskawicznie został on przewieziony przez ratowników medycznych do specjalistycznej placówki. "Nie myśleliśmy o kosztach, ratowaliśmy życie" Jak podkreślił dr Trystuła podobne procedury medyczne stosowane są również w Wielkiej Brytanii, ale nie we wszystkich szpitalach. - Gdyby Garry był w domu, nie zdążono by go przetransportować do placówki, która ma takie możliwości leczenia - ocenił. Walling pochodzi z Falkirk. Był kierowcą ciężarówki w jednej z dużych sieci handlowych. Obecnie jest już na emeryturze, bo ze względu na stan zdrowia nie może prowadzić TIRa. Szkot przyznał, że w najbliższą sobotę kończy 62 lata i ze wzruszeniem słuchał "100 lat", które odśpiewali mu zebrani w sali konferencyjnej dziennikarze, lekarze i rodzina. - Kiedy to się stało miałem 60 lat. Teraz mam tylko dwa, bo narodziłem się ponownie - mówił Szkot. Ratując pacjenta lekarze nie wiedzieli, czy szpital otrzyma refundację. Jego leczenie kosztowało 251 tys. zł i zostało rozliczone z brytyjską firmą ubezpieczeniową. Według Wallingów w Wielkiej Brytanii byłoby pięciokrotnie droższe. - Jestem szczęśliwa, że udało się temu człowiekowi pomóc. Nie myśleliśmy o kosztach, ratowaliśmy życie - mówiła dyrektor Szpitala im. Jana Pawła II dr Anna Prokop-Staszecka. Lesley Walling mówiła, że opowiada wszystkim o uratowaniu męża. "Każdy jest zdziwiony: szpital w Polsce? Spodziewają się jakiejś małej placówki bez sprzętu. Wtedy pokazuje im zdjęcia. I są zaskoczeni" - podkreśliła. Jej mąż zadeklarował , że będzie przyjeżdżał do Krakowa co roku, by dziękować lekarzom