37-letnia Anna Marzec mieszka w Słupsku. Od ponad 10 lat jest pielęgniarką. Kilka lat temu kobieta odbyła praktyki w szpitalu w Sławnie - placówce, którą teraz wini za śmierć swojej niepełnosprawnej siostry. Pani Marta urodziła się z dziecięcym porażeniem mózgowym, ale dzięki pomocy rodziny nigdy nie narzekała na zdrowie. - Siostra uczęszczała na warsztaty terapii zajęciowej. Była bardzo aktywnym uczestnikiem. Miała swoje pasje, lubiła szyć, zajmowała się krawiectwem. Nigdy nie narzekała na problemy ze zdrowiem. Nigdy nie miała problemów z wysokim ciśnieniem. Miała mózgowe porażenie, ale to dotyczyło jej chodu - opowiada pani Anna w <a href="https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2020-12-04/zmarla-trzy-dni-po-wyjsciu-ze-szpitala/?ref=slider">Polsat News</a>. 40-letnia Marta Bork do szpitala w Sławnie trafiła 3 września. Stan zdrowia kobiety pogarszał się, a bardzo wysokie ciśnienie tętnicze było wskazaniem do hospitalizacji. Po kilku dniach lekarze postanowili wypisać ją do domu. Tam po trzech dniach zmarła. - Miała wiele chorób współistniejących, zaczynając od zaburzeń metabolicznych, gigantycznych niedoborach bądź przekroczeniach w lipidach. Do tego była osobą otyłą i lekko upośledzoną. Jeżeli na to jeszcze nałożymy wzrost 145 cm, to mogę powiedzieć, że była osobą chorą. Została wypisana w stanie ogólnym dobrym 7 września - mówi Tomasz Walasek, dyrektor szpitala powiatowego w Sławnie. Sprawa w prokuraturze - Są takie współczynniki jak markery sercowe, które świadczą o niewydolności serca. Norma dla tego szpitala była 120, a siostra miała 2414 - wskazuje Anna Marzec. - Lekarz prowadzący ma również gigantyczną wiedzę kardiologiczną. Nie jest kardiologiem, ale zainicjował proces leczenia - odpowiada dyrektor Tomasz Walasek. Pani Anna wini szpital za zaniedbania, które jej zdaniem doprowadziły do śmierci siostry. Pielęgniarka twierdzi, że personel nie wykonał podstawowych badań i nie postawił diagnozy. Anna Marzec skierowała już sprawę do prokuratury. Poprosiła o opinię także znajomego lekarza, który od lat praktykuje w jednym z największych szpitali w Amsterdamie. - Problem polega na tym, że chora została przyjęta w piątek po południu. W sobotę i niedzielę nie ma diagnostyki. W poniedziałek chora została wypisana. Nie zrobiono jej podstawowych badań typu USG czy echo serca, a są podstawy do tego, nie zrobiono USG brzucha. To są badania, które trwają 10-15 minut - mówi Włodzimierz Kopeć, anestezjolog, internista. Reporter: Czy ciśnienie pani Marty było w dniu wypisu unormowane? Dyrektor szpitala: Było troszeczkę zmniejszone. Reporter: Było dalej wysokie. To dlaczego zdecydowali się państwo wypuścić tę pacjentkę do domu, jeżeli nie było unormowane? Dyrektor szpitala: Ale definicja unormowanego ciśnienia jest definicją złożoną. Reporter: Państwo wypisali tę pacjentkę po trzech dobach. Dyrektor szpitala: Ponieważ jesteśmy szpitalem powiatowym, nie klinicznym. Pacjentka nie zmarła zaraz po wypisie, a trzy doby później. "Chciałabym, żeby winni zostali ukarani" - W opisie EKG jest wpisany przerost lewej komory. Świadczy to o tym, że coś się działo z sercem. Czytając ten opis to jest tak: średnie ciśnienie w ciągu dnia wynosi 200. Średnie ciśnienie, czyli rano mogło być 100, a wieczorem 300. Leczenie było wprowadzone. Lepsze, gorsze, nie mnie to oceniać, ale gdzie diagnostyka? Czy my leczymy objaw czy chorobę? - mówi Włodzimierz Kopeć, anestezjolog, internista. - Siostrze wykonano takie badania, które można wykonać w podstawowej opiece zdrowotnej: EKG, holter. Chciałabym, żeby osoby winne śmierci mojej siostry zostały ukarane - dodaje Anna Marzec. Władze szpitala nie czują się odpowiedzialne za śmierć Marty Bork. Pani Anna dalej walczy. Swoje skargi skierowała już do rzecznika praw pacjenta i rzecznika odpowiedzialności zawodowej lekarzy. - Nie chodzi mi o odszkodowanie, tylko o to, by się już to nikomu z nas nie przytrafiło - podsumowuje.