Nicole Sochacki-Wójcicka znana w sieci jako Mama Ginekolog przyznała, że przyjmuje koleżanki i rodzinę poza kolejką w gabinecie NFZ. Sprawa została zgłoszona do Izby Lekarskiej przez jedną z internautek, a Fundusz natychmiast zażądał wyjaśnień, informując: "Nie ma zgody na przyjmowanie koleżanek i rodziny poza kolejnością w ramach kontraktu z NFZ. Nie ma lepszych i gorszych pacjentów". Trwa postępowanie kontrolne NFZ w tej sprawie, a skargą dotyczącą Sochacki-Wójcickiej zajmuje się okręgowy rzecznik odpowiedzialności zawodowej. Jeśli uzna, że zaistniały nieprawidłowości, skieruje wniosek o ukaranie lekarki do Okręgowego Sądu Lekarskiego. Mama Ginekolog tłumaczyła się tak: "To jest normalne, że każdy lekarz, w każdej specjalizacji zajmuje się swoimi znajomymi, rodziną w swoim wolnym czasie (...). Każdy tak robi. (...) To jest normalne. To jest też sposób, żeby skrócić kolejki i dostęp po prostu do lekarza". Lekarze w rozmowie z Interią wskazują, że takie sytuacje faktycznie się zdarzają. Podkreślają jednak, że nie jest to zjawisko na masową skalę i w ich ocenie nie szkodzi innym pacjentom. Dane naszych rozmówców zostały zanonimizowane. Lekarka: Osoby oczekujące w kolejce nie cierpią - Ile mamy tej rodziny i znajomych? To są pojedyncze osoby - podkreśla w rozmowie z Interią lekarka. Przyznaje, że często zdarza się tak, że dzwonią do niej, bo mają medyczny problem. - I ja staram się im pomóc. Czasami jest to po godzinach w mojej poradni, a czasami pytam innego specjalistę, czy mógłby przyjąć kogoś z moich bliskich. To są pewne przywileje branżowe. Trudno jest z tego nie korzystać - komentuje. Mówi też, że sama czasami znajduje się w sytuacji, w której inny specjalista prosi o to, aby przyjęła w trybie przyspieszonym kogoś z jego rodziny. - Ja to robię, ale to są wtedy pacjenci dodatkowi, nie cierpią na tym osoby oczekujące w kolejce. Nikomu krzywdy tym nie robię - ocenia. I wskazuje, że przyjmuje też obcych ludzi, którzy proszą o wcześniejszą wizytę, bo źle się czują, a przyjechali z daleka. - Tylko pragnę podkreślić, że u mnie w poradni nie używamy żadnego sprzętu, nie wykonujemy też zabiegów - dodaje. - Oczywiście, gdyby chodziło o uniknięcie kolejki w oczekiwaniu na przeszczep narządu, to byłoby nie w porządku i tu nie uważam, że słusznym jest korzystanie ze znajomości w takiej sytuacji - wskazuje lekarka. - Podobnie spornym jest w mojej ocenie wykorzystywanie sprzętu podczas takich dodatkowych wizyt - dodaje. Lekarz: Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie pomógł rodzinie czy bliskim Inny lekarz w rozmowie z Interią ocenia: - Bronić Mamy Ginekolog nikt oficjalnie nie będzie, bo to tak, jakby podać się na tacy Narodowemu Funduszowi Zdrowia. Ona faktycznie częściowo mówi prawdę o tym, co się dzieje. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto będąc lekarzem, nigdy nie pomógł rodzinie czy bliskim znajomym przyspieszyć wizyty czy badania. Osobiście nie znam takiej osoby. - Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: jestem lekarzem, moja mama zachorowała. Mam jej powiedzieć: mamo, jest kolejka NFZ, nic nie mogę dla ciebie zrobić? Za trzy miesiące możesz mieć wizytę? Oczywiście, że tak nie zrobię. To jest odruch, chwyta się za telefon, dzwoni do kolegi lub koleżanki i pyta, czy może mamę przyjąć, bo się martwię. Inna sytuacja: żona lekarza zachoruje na nowotwór. Człowiek na rzęsach stanie i wydzwoni wszystkich znajomych lekarzy. Takiego specjalistę naprawdę trzeba zgłosić i karać? - zastanawia się lekarz. Zdarza się, że sam odbiera telefony od rodziny i znajomych z prośbą o to, aby przyspieszyć termin jakiegoś badania. - Jestem pewien, że każdy lekarz tak ma. Kiedy widzę, że to jest stan zagrożenia życia i wiem, że ktoś nie może czekać, to pomagam. Ale są też sytuacje, gdzie sam odpowiadam, że to jest nieetyczne i że dana osoba może poczekać, bo inaczej ktoś inny straci miejsce. To nie dotyczy tylko lekarzy, ale i pielęgniarek, ratowników medycznych, którzy pukają do gabinetów lekarskich i proszą nas o zbadanie jakiejś bliskiej osoby - podkreśla. "Niewydolny system wymusza kombinowanie" Nasz rozmówca zauważa jeszcze jedną rzecz. - Co do zasady nie może być tak, że znajomości decydują o przyspieszeniu wizyty lekarskiej. I to tworzy nierówności - masz lekarza w rodzinie, masz przewagę. Ale to podobna nierówność do tej, kiedy ktoś jest biedny, a inny bogaty. - Można równie dobrze powiedzieć - zabraniamy prywatnych wizyt, bo to tworzy nierówny dostęp. Skoro chcemy walczyć z tymi nierównościami, to może lepiej skupić się na tym wątku. I dać możliwość pójścia do prywatnego lekarza biednym, kiedy przez wiele miesięcy nie mogą się dostać na wizytę, badanie czy zabieg. I mogłoby za to płacić państwo. Byłoby uczciwie - ocenia. - Mamy niewydolny system ochrony zdrowia. To wymusza kombinowanie. Powinniśmy myśleć o naprawie go, a nie karaniu jednej osoby za coś, co jest powszechną praktyką. Tym bardziej, że to są zawsze jednostkowe sytuacje, a nie zjawisko na masową skalę - podsumowuje. Pielęgniarz: W pracy konsultujemy przypadki swoich bliskich Zapytaliśmy jeszcze pielęgniarza, czy inni pracownicy ochrony zdrowia również korzystają z tego, że pracują w systemie i próbują pomagać swoim bliskim w dostępie do lekarza. Odpowiedział: - Tak. Pomagamy, ale bez żadnej szkody dla innych pacjentów. Przede wszystkim rozmawiamy między sobą w pracy i radzimy się lekarzy, konsultujemy przypadki swoich bliskich. I jest to całkowicie normalne - przyznaje. - Jeśli chodzi o wizyty "poza kolejką", większość lekarzy, udzielając porad dla swoich znajomych i bliskich, robi to całkowicie poza pracą. To nie jest tak, że NFZ za to płaci, albo że inny pacjent przez to cierpi, bo ktoś został przyjęty, a swego nie odczekał. Dzieje się to wszystko w wolnym czasie lekarza - komentuje. Podkreśla też, tak jak poprzedni nasi rozmówcy, że są to sytuacje jednostkowe. W jego ocenie podobne sytuacje dzieją się w każdej branży. - Jak ktoś pracuje w urzędzie, to nie przyspieszy rodzinie czy znajomemu wydania jakiegoś dokumentu? Nie wierzę, że nie. Ta afera jest naprawdę absurdalna - podsumowuje. "Nie byłem nigdy w takiej sytuacji" Lekarz Bartosz Fiałek, specjalista w dziedzinie reumatologii, zastępca dyrektora ds. medycznych SPZZOZ w Płońsku prezentuje nieco inne stanowisko. W rozmowie z Interią wskazuje: - Czy to mój kolega czy nie, standardowo każdy musi uzyskać skierowanie do poradni specjalistycznych, w których przyjmuję w publicznej placówce. Nie zdarzyło mi się komuś znajomemu czy z rodziny "przyspieszyć" wizyty, czy przyjąć go "po godzinach" w gabinecie poradni reumatologicznej czy leczenia osteoporozy, w których przyjmuję w ramach kontraktu z NFZ. I podkreśla, że gdyby ktoś potrzebował pilnie porady, to raz w tygodniu przyjmuje prywatnie i tam sam decyduje, ile pracuje. - Być może w związku z tym nie jestem reprezentatywny dla sprawy, o której ostatnimi czasy jest głośno, ponieważ pracuję w obu sektorach ochrony zdrowia - publicznym i prywatnym. Nie mam dowodów, ale też nie wykluczam, że jeśli ktoś nie udziela porad komercyjnych, to chcąc pomóc, musi stawać na głowie i godzić się na przyjmowanie innych pacjentów poza kolejnością i standardowymi godzinami pracy. Jak widzimy po ostatniej burzy, tak może się zdarzyć - wskazuje. - Muszę też przyznać, że na szczęście nie byłem nigdy w sytuacji, w której musiałbym w ramach poszukiwania ratunku dla moich bliskich przyspieszać wizytę u specjalisty przyjmującego w ramach kontraktu z NFZ. Być może jednak są pracownicy, którzy znaleźli się w takiej sytuacji i w taki sposób próbowali swoim bliskim pomóc - komentuje Bartosz Fiałek. Na koniec ocenia: - Polski system opieki zdrowotnej funkcjonuje źle i należy go pilnie zreformować. Ostatnia afera powinna być jednym z czynników napędzających zmiany w ochronie zdrowia. Trzeba wprowadzić takie rozwiązania, aby kolejki do lekarzy były mierzone w dniach i tygodniach, a nie miesiącach czy latach. Wówczas nikt nie musiałby uciekać się do sposobów, które mogą budzić wątpliwości natury etycznej.