- Chodzi nam o to, by nie zrobiła krzywdy innym dzieciom - mówili po zakończeniu rozprawy rodzice Mateusza. W maju ubiegłego roku czteroletni wówczas chłopiec miał usuwane migdałki. W czasie znieczulenia doszło do zatrzymania pracy serca. Jednak lekarka nie zauważyła tego. Reanimację rozpoczęto dopiero po 15 minutach, kiedy na salę wszedł inny lekarz. U chłopca doszło do niedotlenienia mózgu. Lekarka ukryła ten fakt przed rodzicami Mateusza, mówiąc tylko od drobnych kłopotach w czasie zabiegu. Dziecko nie trafiło więc od razu na oddział intensywnej terapii, tylko na oddział laryngologii. Konsekwencją tych wszystkich zaniedbań jest dzisiejszy stan zdrowia Mateusza - chłopiec nie mówi, nie chodzi, do końca życia będzie kaleką. Oskarżona sama poprosiła sąd o tzw. dobrowolne poddanie się karze. W porozumieniu z prokuraturą i rodzicami dziecka sąd zgodził się na to. Nakazał też oskarżonej wypłacenie rodzicom poszkodowanego 2,5 tys. zł zadośćuczynienia. Rodzice dziecka zapowiedzieli po ogłoszeniu wyroku, że na jego podstawie pozwą do sądu szpital o odszkodowanie i dożywotnią rentę. Chcą także, żeby szpital pokrył koszty leczenia dziecka w przypadku, gdyby wynaleziono metodę wyleczenia ich dziecka.