W wywiadzie udzielonym w USA Polsat News i TVN Wałęsa pytany był m.in o to, co sądzi o udostępnieniu akurat w poniedziałek akt IPN. "Ja nic nie sądzę. Mnie tylko martwi jedna rzecz, że w większości mi ludzie nie uwierzyli, uwierzyli bezpiece. A pierwszy dokument, od razu wpadka - przyjrzyjcie się temu dokumentowi" - powiedział Wałęsa. Wskazał, że trzeba patrzeć na daty w tym dokumencie, według niego wszystkie są ze stycznia (1971 - PAP) i są pomylone. Poinformował, że nie oglądał wszystkiego, tylko "wpadł" na pierwszy dokument, zobaczył daty, ułożenie i kwoty. "To ewidentne oszustwo" - ocenił. Były prezydent przyznał, że czuje się zdradzony. "No tak, za taką ofiarę, którą poniosłem, za takie zwycięstwo, jakie odniosłem, taka zapłata. To nie jest przyjemne. No, ale trzeba płacić w życiu" - mówił. Wałęsa pytany był też, czy kiedykolwiek podpisał zobowiązanie do współpracy z SB. "Nie, do współpracy nigdy. I nigdy nie zostałem złamany" - podkreślił. "Ze mną rozmawiano jako z szefem strajku. Ja nie byłem jakimś tam elektrykiem sobie. Tylko dodatkowo byłem przywódcą tamtego czasu. Rozegrałem to jak potrafiłem. Rozegrałem to naprawdę dobrze, a jednocześnie zadanie moje było wtedy: rozpoznać przeciwnika, dlaczego tam tacy są ludzie, czym oni się kierują. I stąd w pewnym momencie powiedziałem, że tam nie wszyscy byli zdrajcami, bo ja ich rozpracowałem" - oświadczył Wałęsa. Zaznaczył, że jego charakter wyjątkowo pasował do tej walki. "Otóż już pierwszego dnia wycofywałem policję i nas, żeby nie dochodziło do bijatyk i tym sposobem znalazłem się w komendzie na Świerczewskiego w Gdańsku. Od razu przeprowadziłem negocjacje z komendantem (...) o wypuszczenie więźniów. Komendant się zgodził na wypuszczenie i ja ogłosiłem to przez okno z komendy. Tylko on nie zdążył wydać rozkazu, by policja - milicja wtedy - żeby nas nie okrążała. Ludzie zorientowali się, że ja tu rozmowy toczę, a milicja okrąża całe to zgromadzenie. I stąd poleciały krzyki: zdrajca itd. Koniec, nie udało mi się" - opowiadał. Podkreślił, że "od początku stawiał na rozmowy, na negocjacje, na rozpracowanie, a ci którzy teraz mówią inaczej, dążyli do tego, żebyśmy się pozabijali". Były przywódca "Solidarności" pytany był też, czy czuje się rozżalony, że IPN nie poczekał na opinie grafologa na temat dokumentów zabezpieczonych w domu Kiszczaka. "Tam się znaleźli ludzie, którzy się po pierwsze nie znają na tym, nie mają pojęcia o walce. (...). Tu jeszcze jest taki łagodzący problem. Otóż właściwie bezpieka nie robiła podróbek, to jedyny przypadek - mój (...), że rzeczywiście mi podrabiali dokumenty. Zresztą się przyznali, przyznali się w wygodnej koncepcji. Ale przyznali i tam są nazwiska, stopnie" - odpowiedział. "Udowodniłem, że oszukali, że podrobili. Ta władza to samo zrobiła, dziękuję" - dodał. W rozmowie została poruszona kwestia listu gen. Kiszczaka, w którym miał napisać, że chciał, aby dokumenty zostały opublikowane pięć lat po śmierci Wałęsy. "Po mojej? No tak, żebym nie mógł się wytłumaczyć, żebym nie mógł udowadniać (...), żebym nie zwrócił uwagi, jak one powstały. A powstały bardzo prosto. Zabrano mi na rewizji opis, szczególnie grudnia. Zebrano ze wszystkich sądów i gdziekolwiek pracowałem wszystkie ręczne moje pisanie i dopasowano to tak, żeby przekonać tych ludzi, którzy się nie znają" - wyjaśnił. "Tylko, że znów drugi błąd popełnili w tych papierach, że ja połowę tych ludzi - jak oni tak piszą, że ja na nich kablowałem - w ogóle w życiu nie widziałem. Ja nie znam tych nazwisk. A więc znów pozbierali jakichś Bolków, naładowali to wszystko w jeden worek i myślą, że to im się uda. Pewno, jak bym nie żył, to może by tam ludzie uwierzyli, ale żyję, no to udowodnię" - powiedział. Dziennikarzy pytali, po co to było Kiszczakowi potrzebne. "Zemsta. Typowa. Ja mu szczególnie przeszkodziłem, on miał być premierem (...). Oprócz tej walki normalnej, którą mieliśmy, to jeszcze go zrzuciłem z premiera. Przegrał osobiście ze mną i przegrał komunizm. Prawdopodobnie wymyślił tę koncepcję z tymi papierami, że na koniec ludzie uwierzą, że umierający dobrze zrobił, uczciwie, że w to należy uwierzyć. A więc ohydny gest wykonał. Ja teraz apeluję do tych jego sojuszników; widzicie, jak postąpił z wami (...). Wykonał pocałunek śmierci. (...). Wydawało mi się, że miał trochę honoru, a z tego widać, że łajdak" - ocenił Wałęsa. Pytany, czy powie o błędzie, który popełnił w młodości, Wałęsa powiedział, że jeszcze nie. "Niech to się rozwinie. Wyśmiejcie te ich papiery i wtedy chyba zobaczę, co z tym człowiekiem jest (...). Ja dałem słowo, ja nawet ubeków szanuję, jeśli chodzi o słowo. Jak on to zrobi, to dobrze, a jak nie zrobi, to mi już niepotrzebne, wygrałem sprawę, po co ludzi gnębić" - powiedział. Przyznał, że "coś" podpisał, ale "w innej koncepcji". "Podpisałem w koncepcji ratowania. Zacznijcie może od czegoś innego, od tych alkoholów, które mi dopisano, że ja wypiłem. Ani jednej butelki wódki nie wypiłem - kolorowej, ani białej, ani jednego piwa nie wypiłem. No, ale przychodzili do mnie - ja się dziwiłem - panie mam tam jakieś rodzinne te, czy mogę wziąć na pana konto. No bierz, no co to, ja się nie boję, nie. I oni nabrali dość dużo (...). Wziąłem na siebie, bo chciałem pomóc ludziom i ja za to płacę. Jak masz miękkie serce, to musisz mieć twarde siedzenie i podobnie tutaj było. Facet naprawdę z płaczem przyszedł: zgubiłem pieniądze, a jeszcze mam kontrolę. No ratuj panie, kurcze. A ja mam miękkie serce, to uratowałem go" - opowiadał. Pytany dlaczego przekazuje dziennikarzom sprzeczne informacje odpowiedział: Bo ja się nie przygotowuję, ja nie kłamię, ja mówię złapany. Raz mam takie słownictwo, raz drugie, ale nie odchodzę od głównego sensu (...), ja robię na żywca". Dodał, że prawdopodobnie zgodzi się na publiczną debatę z udziałem historyków i dziennikarzy. "Ja tu nie mam nic do ukrycia. Jak będę miał luz, czas, to tak. Ja teraz miałem udowodnić, że to wszystko jest spreparowane i udowodniłem wam (...). Widać, ewidentnie podrobione" - podsumował.