W zapowiedziach Lecha Wałęsy, że pozwie historyków, autorów książki o jego przeszłości i relacji z SB, jest więcej fajerwerków niż rzeczywistego zagrożenia - ocenia Marek Domagalski. - Zacznijmy od tego, że mówienie o zapłacie 20 mln zł, a nawet zażądanie jej w pozwie, nic nie kosztuje. Równie dobrze można zażądać 20 mld, i tak najwyższy dołączany do pozwu wpis sądowy może wynieść 100 tys. zł - pisze autor publikacji w "Rz". Teoretycznie sąd może zasądzić takie pieniądze, ale nawet w najgłośniejszych procesach o ochronę dobrego imienia zadośćuczynienia wynoszą kilkadziesiąt tysięcy złotych. Jednym z najmocniejszych argumentów za ich umiarkowaniem jest to, że za utratę zdrowia, ręki czy nogi, ofiary nie dostają więcej. W najgłośniejszej sprawie o ochronę dobrego imienia: za sugestię, że Aleksander Kwaśniewski spędzał wakacje z oficerem KGB Ałganowem, sądy nakazały dziennikarzom przeproszenie prezydenta, ale z żądanych 2,5 mln zł nie zasądziły nawet złotówki. To prawda, że w takich sprawach satysfakcja moralna (przeprosiny) mają pierwszorzędne znaczenie. Ale Wałęsa także tu nie ma gwarantowanej wygranej, nawet gdyby miał rację. Wałęsa powie, że zarzuty naruszają jego dobre imię - i tego nie musi nawet dowodzić. Co powiedzą historycy? "Tu są dokumenty, zachowaliśmy zasady nauki. Być może ktoś inny mógłby zrobić to lepiej - proszę, droga otwarta". Adwokaci Wałęsy mogą zarzucać im: trzeba było pytać byłego prezydenta o to, o tamto, o wszystkie stawiane mu zarzuty, żeby się ustosunkował. Ale czy on chciał o tym wszystkim rozmawiać, czy od bohatera publikacji ma zależeć, czy się ona ukaże? Oczywiście, nie - akcentuje "Rz". Jest wreszcie kwestia może najważniejsza. Proces, niezależnie od wyniku, zapewne oczyściłby spór, uporządkował niektóre wątki. Nie miejmy jednak złudzeń, że do końca rozwiąże wszystkie wątpliwości. Wyrok zakończy tylko spór sądowy: czy było obrażenie, naruszenie dobrego imienia, czy nie. W sądzie wygrywa jednak nie zawsze ten, kto ma rację, ale ten z większym szczęściem czy lepszymi prawnikami. "Sąd nie jest ostatnią wyrocznią w kwestiach prawdy. Na szczęście" - konkluduje "Rzeczpospolita".