, a minister sportu Mirosław Drzewiecki ogłosił, że do Pekinu nie pojedzie nikt z polskiego rządu. Premier Tusk nie podejmie jednak na razie misji dyplomatycznej w celu powołania komisji mediującej pomiędzy władzami Chin i przedstawicielami Tybetańczyków. Z apelem o zainicjowanie takiej komisji na forum międzynarodowym zwróciło się wcześniej do szefa rządu niemal 80 tys. obywateli podpisanych pod listem w sprawie Tybetu. Autorki listu, reżyserka Agnieszka Arnold, była wiceminister Irena Dzierzgowska i twórczyni liceum Bednarska Krystyna Starczewska, wezwały też premiera, by utworzył misję obserwacyjną ds. praw człowieka w Tybecie i stanął na jej czele. - Polska działa w UE i tego typu inicjatywa wymaga konsensusu - powiedział "Rz" wiceminister spraw zagranicznych Ryszard Schnepf. Jak oznajmił, podczas niedawnego spotkania szefów dyplomacji UE w Brdzie minister Radosław Sikorski przedstawił propozycję bardziej jednoznacznej deklaracji unijnej w sprawie Tybetu, ale nie została ona zaakceptowana. Rzecznik rządu Agnieszka Liszka podkreśla, że na miarę swych możliwości Polska bardzo dużo robi w sprawie Tybetu. - Jako pierwszy przywódca Donald Tusk zadeklarował, że nie wybiera się na ceremonię otwarcia. Przy każdej okazji podkreśla przywiązanie do idei praw człowieka, a po wydarzeniach w Tybecie MSZ wezwało ambasadora Chin. Jakich narzędzi jeszcze można użyć, to kwestia do rozważenia - mówi "Rz". Krystyna Starczewska zgadza się ze stwierdzeniem, że Tusk zrobił niemało w tej kwestii, ale ma nadzieję na dalsze działania. - Tybet bardzo leży mi na sercu, mam stamtąd uczniów, sieroty, które od pół roku uczą się polskiego. Dotychczas nie znamy jednak reakcji na apel do premiera w sprawie międzynarodowej komisji - powiada w rozmowie z "Rzeczpospolitą".