Debiutujący poseł, z wykształceniem średnim zawodowym, z zawodu rolnik, bez żadnych oporów zgodził się objąć tę funkcję. Dziennikarze podali się za pracowników Kancelarii Premiera. Pierwszy raz zadzwonili do posła w niedzielę, mówiąc, że sprawdzają kwalifikację wytypowanych na wiceszefa MON członków Samoobrony. - Jestem kandydatem na wiceministra? - pytał zaskoczony poseł. Ale tylko przez chwilę się wahał - opisuje "Fakt". - Z wojskiem mam tyle wspólnego, że w nim byłem. W latach 1975-77 służyłem w jednostce piechoty zmechanizowanej. Mam stopień starszego szeregowego. To zbyt małe kwalifikacje - przyznał Ptak. Dodał jednak, że "jeżeli to polecenie partyjne, to jest gotów". W tym samym dniu "Fakt" zadzwonił do Ptaka po raz drugi, informując, że ma dla niego dokumenty z informacjami dotyczącymi stanowiska wiceministra MON. - Myślałem, że to jakaś prowokacja, ale już wiem, że to pewnik - przyznał poseł Ptak, który po pierwszym telefonie miał jeszcze wątpliwości. Zaprosił swojego rozmówcę do swojego biura w Lesznie. W poniedziałek pojawili się u posła podstawieni dziennikarze. Wypytywali, czy to prawda, że poseł ma zostać wiceministrem. Ptak wziął ich za przedstawicieli największych polskich mediów i szybko odprawił, gdy przybyła "delegacja" z Warszawy. Poseł poprosił o legitymację, ale zamiast nich dostał telefon. W słuchawce usłyszał głos sekretarki: "Proszę czekać. Łączę z premierem". Gdy już zastanawiał się, czy od razu zgodzić się na propozycję objęcia stanowiska wiceszefa MON, sekretarka poinformowała go, że premier zadzwoni za godzinę. Dziennikarze udający delegację z Warszawy powiedzieli mu, że w MON ma się zająć poborem. - Od zawsze marzyłem o wojsku. Trudno mi się zachować inaczej niż przyjąć propozycję. Sprawy związane z poborem są mi bliskie - oświadcza zachwycony poseł. Gdy "delegacja" z Warszawy odjeżdża i a dziennikarze dali się spławić, "kandydat" na wiceministra zaczyna myśleć o przeprowadzce.