Latkowski przyniósł do Prokuratury Okręgowej w Warszawie pamięć USB z plikami w formacie PDF. - Dostarczyliśmy dokumenty w formie pliku PDF na pendrive, a liczono na to, że będziemy mieć te dokumenty w postaci papierowej - powiedział Latkowski po wyjściu. Jak dodał nośnik został opisany przez prokuratorów. Rzecznik prokuratury prok. Przemysław Nowak potwierdził, że nośnik został dostarczony do prokuratury i że - według słów Latkowskiego - są na nim tajne dokumenty. - W pierwszej kolejności będziemy starali się zweryfikować, czy to rzeczywiście są informacje niejawne o klauzuli ściśle tajne- zapowiedział Nowak. Jeśli by się to potwierdziło, w dalszej kolejności śledczy będą zmierzać do ustalenia, kto i kiedy ujawnił te dokumenty. Latkowski i dziennikarz "Wprost" Michał Majewski zostali w środę przesłuchani w charakterze świadków. - Złożyłem myślę, że dość obszerne zeznanie, jeśli chodzi o to, w jakiej formie to uzyskaliśmy, ale od razu musiałem zastrzec, że chronimy źródło i nasz informator będzie chroniony - powiedział redaktor naczelny tygodnika. Poinformował też, że śledczy nie pytali o źródło przecieku, zaś redakcyjne wydruki z plików zostały zniszczone. Przed wejściem do prokuratury Latkowski mówił, że ma nadzieję, iż prokuratura nie będzie stawiać zarzutów dziennikarzom. Śledztwo jest bowiem prowadzone w oparciu o art. 265 kodeksu karnego, który w paragrafie 1. stanowi: "Kto ujawnia lub wbrew przepisom ustawy wykorzystuje informacje stanowiące tajemnicę państwową, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5". - Ja mam nadzieję, że żadnych zarzutów, ani ja, ani Michał Majewski, ani inni dziennikarze, którzy są autorami tekstów w tygodniku "Wprost", nie dostaną, bo niby za co? Za to, że od siedmiu lat służby państwa polskiego nie są w stanie upilnować dokumentów? Tajnych, najtajniejszych, które ponoć są w jednym egzemplarzu - powiedział Latkowski. Powtórzył, że przeciek dokumentów dotyczących WSI nastąpił w 2007 r. - Mamy na to konkretne dowody. (...) Ten przeciek nie nastąpił teraz - powiedział. Śledztwo ws. wycieku ściśle tajnych dokumentów Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła w poniedziałek. Dotyczy ono - jak informował rzecznik tej prokuratury - "zaistniałego na przełomie lipca i sierpnia 2014 r. w nieustalonym miejscu ujawnienia informacji niejawnych o klauzuli 'ściśle tajne' zawartych w materiałach będących podstawą stworzenia tzw. aneksu do raportu z weryfikacji WSI". Tego dnia tygodnik "Wprost" podał, że tajne materiały wyciekły z kierowanej przez Antoniego Macierewicza Komisji Weryfikacyjnej WSI i po siedmiu latach są po raz pierwszy ujawniane. Materiały, a konkretnie 47 stron opatrzonych adnotacjami "ściśle tajne" i "egzemplarz pojedynczy", miały trafić do redakcji dwa tygodnie temu. Według tygodnika w 2007 r. na podstawie m.in. tych materiałów miał być stworzony aneks do raportu z weryfikacji WSI. Aneks został przekazany ówczesnemu prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, który nie zdecydował się na jego ujawnienie. Dokument spoczywa w kancelarii tajnej Kancelarii Prezydenta RP i również Bronisław Komorowski nie korzysta z prawa do jego ujawnienia. Jak pisze "Wprost" z dokumentów wynika m.in., że autorzy aneksu do raportu WSI zbierali informacje mające obciążyć Bronisława Komorowskiego. W dokumentach nazwisko Komorowskiego ma się pojawiać trzykrotnie. Według "Wprost" weryfikatorzy przypisywali mu, że patronował podejrzanej fundacji, która wyłudzała pieniądze Wojskowej Akademii Technicznej, używał materiałów WSI do niszczenia podwładnych i wreszcie - że miał kontakty z międzynarodowymi handlarzami bronią. Joanna Trzaska-Wieczorek z Kancelarii Prezydenta powiedziała w poniedziałek PAP, że ujawnienie tajnych informacji jest "kolejnym skandalem w tzw. sprawie raportu WSI i należy oczekiwać, że prokuratura tym razem, w przeciwieństwie do wcześniejszych skandali związanych z raportem, podejmie odpowiednie działania". Antoni Macierewicz mówił dziennikarzom, że autorzy artykułu "nie mają w ogóle pojęcia na temat tego, czym w rzeczywistości jest aneks i jaka jest prawdziwa zawartość tego dokumentu". Jego zdaniem autorzy nie mieli dostępu do materiałów aneksu i dokumentów komisji weryfikacyjnej. Czy dziennikarze „Wprost” powinni zostać ukarani za swoje publikacje? POLECAMY: O deficycie przy winie. Groźne manipulacje finansami