Inny b. szef MSWiA, Władysław Stasiak mówi, że ze śmigłowca skorzystał trzykrotnie, za każdym razem w celach służbowych. Według czwartkowego "Dziennika", jako minister spraw wewnętrznych i administracji 15 razy użył policyjnych helikopterów. Gazeta informuje, że w jednym z lotów towarzyszyła mu żona. Z dokumentów, do których dotarł "Dziennik" wynika, że podróże helikopterami urzędników ministerstwa w ciągu dwóch lat kosztowały resort 830 tys. zł. "Policyjne śmigłowce służyły wysokim urzędnikom w czasach PiS jako bezpłatne taksówki" - napisali autorzy artykułu. - Nigdy nie korzystałem ze śmigłowca do celów prywatnych. Wszystkie te loty, które opisuje "Dziennik" były lotami służbowymi - podkreśla Dorn. - Mówienie, że używałem helikoptera jako taksówki jest dziennikarskim łajdactwem - oświadczył b. szef MSWiA. Jego zdaniem, w celach służbowych, a także dla oszczędzenia czasu minister blisko 40-milionowego państwa "może używać helikoptera nie zachłystując się władzą". - Byłbym bardzo zadowolony, gdyby ta ekipa, która przechwala się, że nie będzie latać helikopterami wysłała ministra czy wiceministra do Szczecina, żeby na miejscu obserwował jak działają służby i administracja - zaznaczył. "Dziennik" opisuje m.in. przelot Dorna do Rydzyna k. Leszna, gdzie miał przekazać tamtejszym strażakom 30 tys. zł. Według gazety, koszt użycia śmigłowca wyniósł wtedy 27 tys. zł. W lipcu 2006 r. na rejs do Jasła miała polecieć obecna żona Dorna Iza Śmieszek-Dorn. W dwa tygodnie później wicepremierowi - zdaniem gazety - towarzyszyła jego była małżonka Joanna Dorn. W dokumentach lotu figurowała jako oficer BOR. - Nikt o takim nazwisku nie był u nas nigdy zatrudniony - usłyszał "Dziennik" w BOR. - Do Rydzyna poleciałem po to, aby być obecnym przy odsłonięciu tablicy ku czci druhny z Ochotniczej Straży Pożarnej, która zginęła w pożarze - twierdzi były minister. - Przy okazji także wręczyłem pieniądze - dodał. Dorn zaznaczył, że użył śmigłowca, ponieważ podróż samochodem zajęłaby mu cały dzień. - Zależało mi, żeby przy takim wyjeździe pół dnia pracy ocalić - podkreślił. Poinformował też, że lot do Jasła był "podróżą służbową w weekend". - Leciałem chyba w sprawie wałów przeciwpowodziowych - mówił. - Jeżeli miałem wyjazd służbowy w weekend, zwykle zostawałem potem prywatnie. Poza tym, że byłem ministrem, byłem także mężem, jeżeli był wyjazd służbowy a potem zostawałem, brałem ze sobą żonę - wyjaśnił. Dorn podkreślił, że nigdy nie zabierał ze sobą w podróż helikopterem swojej byłej żony. - Moja była żona nigdy nigdzie ze mną nie jechała ani nie leciała. To musi być pomyłka - oświadczył. Polityk uzasadnił także swój przelot w marcu 2006 r. z Warszawy do Częstochowy. "Dziennik" sugeruje, że tę trasę służbowym samochodem mógłby pokonać w ciągu półtorej godziny, tylko o 40 minut dłużej niż śmigłowcem.