- Główny wniosek, który płynie z lektury tego całego materiału, jest taki, że (stenogramy) w zasadzie pokrywają się w dużej mierze z wcześniejszymi odsłuchami, ponieważ wyraźnie wskazują na obecność osób trzecich w kokpicie - powiedział Lasek, który był członkiem badającej katastrofę smoleńską komisji pod przewodnictwem ówczesnego szefa MSWiA Jerzego Millera. - Te nowe stenogramy niczego nie wnoszą również do ustalenia przyczyny katastrofy, gdyż potwierdzają ten przebieg zdarzeń, który już był opisany w raporcie komisji Millera - podkreślił Lasek. Jak dodał, jeśli opublikowana w czwartek wersja stenogramów stanie się ostateczną, jedynie uszczegółowi tło wydarzeń, atmosferę panującą w kabinie załogi. "Wiele fragmentów wyrwanych z kontekstu" Lasek, który jest także przewodniczącym Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, zaznaczył, że stenogramy mogą się jeszcze zmienić, jeśli chodzi o odsłuchane słowa i przypisanie ich konkretnym osobom. Jego zdaniem wiele fragmentów wydaje się wyrwanych z kontekstu albo nie pasuje do logicznego ciągu wypowiedzi lub rozmowy. - Czytając cały stenogram, nie zauważyłem, żeby pojawił się jakiś zaskakujący element, np. że ktoś, kto nie jest członkiem załogi, wydaje komuś polecenie lub rozkaz. W związku z tym nie ma żadnych podstaw, żeby kwestionować dotychczas ustalone przyczyny tej katastrofy - podkreślił Lasek. Jego zdaniem nowe stenogramy nie wskazują, by na załogę była wywierana presja inna niż pośrednia, związana m.in. z wagą lotu na uroczystości rocznicowe w Katyniu. - Nie odważyłbym się powiedzieć, że ktoś z osób trzecich w kokpicie wywierał wyraźną bezpośrednią presję. Na tak poważny zarzut muszą być niezbite dowody. Czytając ten nowy stenogram można mieć wrażenie, że w proces komunikacji włącza się osoba trzecia, najbardziej prawdopodobne jest to, że właśnie jest to pan generał Błasik, natomiast nie znalazłem tam wyraźnego przejęcia odpowiedzialności czy wejścia w kompetencje załogi - podkreślił Lasek. "Potwierdza się, że do kokpitu wchodzą osoby trzecie" Zwracając uwagę, że sama prokuratura czeka jeszcze na wyjaśnienia co do kategoryczności przypisania osobom spoza załogi wypowiadanych słów, Lasek ocenił, że generalnie potwierdza się, że do kokpitu wchodzą osoby trzecie. Jedną z nich z dużym prawdopodobieństwem był szef protokołu dyplomatycznego MSZ Mariusz Kazana, który był łącznikiem między prezydentem Lechem Kaczyńskim a załogą tupolewa. Drugą osobą najpewniej był dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik. - Przypisano mu więcej wypowiedzi niż myśmy (komisja Millera - przyp. red.) wskazali w naszym odsłuchu, ale odnoszę wrażenie, że nasz odsłuch był prowadzony bardziej konserwatywnymi metodami, czyli nacechowanymi większą ostrożnością procesową. Być może dlatego, że specjaliści, którzy przygotowywali dla nas odsłuch, wielokrotnie musieli bronić swojej pracy w sądzie - zaznaczył Lasek. Błasik miał powiedzieć: "Nic nie widać" Przypomniał, że w raporcie komisji Millera napisano, iż gen. Błasik zjawił się w kokpicie o godz. 8.36. Według komisji generał podał w kokpicie wysokości 250 i 100 metrów. Bezpośrednio po tej drugiej wypowiedzi, gdy w zależności od tego, czy byłoby widać ziemię, załoga miała podjąć decyzję, czy kontynuować lądowanie, Błasik miał powiedzieć: "Nic nie widać". Z kolei prokuratura wojskowa w styczniu 2012 r., po otrzymaniu stenogramów sporządzonych przez Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie stwierdziła, że brak jest jednoznacznych ustaleń, że jakakolwiek postronna osoba była w kokpicie Tu-154M; nie ma dowodu ani na obecność, ani wykluczającego taką obecność. W opublikowanym w czwartek stenogramie pojawiają się m.in. wypowiedzi przypisane dowódcy Sił Powietrznych (DSP): "Faktem jest, że my musimy to robić do skutku" - o godz. 8.35 (przy tej wypowiedzi umieszczono znak zapytania - przyp. red.), "Po-my-sły!" - o 8.40.11 i "zmieścisz się śmiało" - o godz. 8.40.22 (w obu przypadkach pewność odczytu - 3 w czterostopniowej skali). Pierwsza wypowiedź przypisywana DSP pojawia się o 8:22 "Mówisz to po angielsku", w rozmowie z N - nawigatorem. DSP miał - według biegłych z opinii Artymowicza - w ostatniej fazie lotu podawać wysokość, na jakiej znajduje się samolot - o godzinie 8:40:24 - "230 metrów" oraz 8:40:42 - "100 metrów". Ujawniona także w czwartek druga opinia, opracowana przez prof. Grażynę Demenko, ocenia, że w kabinie samolotu niewątpliwie przebywały inne osoby, z pewnością można przyjąć, że niektóre frazy należały do dyr. Mariusza Kazany. Nie można też wykluczyć, iż niezidentyfikowany głos wypowiadający pod koniec lotu frazę "sto metrów" (czy też frazę "dwieście trzydzieści metrów") mógł należeć do gen. Andrzeja Błasika lub innej osoby o podobnym głosie. Zdaniem Laska obraz, jaki wyłania się z zapisu rozmów, w większym stopniu niż poprzednie odsłuchy uwypukla zaburzanie pracy załogi przez wchodzące i wychodzące osoby trzecie. Najbardziej zaskakujący element w nowym stenogramie Według Laska widać najpierw beztroskę wśród załogi, która nie wiedziała, jaka jest pogoda. Pierwsze zaniepokojenie pojawiło się po tym, jak kontrolerzy ze Smoleńska a potem załoga Jaka-40, który wcześniej tam wylądował, przekazali informację o sytuacji na lotnisku. Nowe stenogramy potwierdzają, że załoga prosiła prezydenta o wybór lotniska zapasowego i odpowiedź, że nie ma decyzji prezydenta, co zdaniem Laska oznaczało pozostawienie tej decyzji w rękach prezydenta. Nowe w porównaniu z zapisami, którymi dysponowała komisja Millera są dyskusje załogi o tym, że delegacja się spóźni, i o próbowaniu do skutku. - To pokazuje, że załoga była świadoma rangi lotu i uroczystości, że prezydent może się spóźnić. Jak powiedziała już komisja Millera, to był element presji pośredniej. To zaważyło na podejmowaniu decyzji, bo jedyna racjonalna decyzja, którą powinien podjąć dowódca załogi w zasadzie po pierwszej informacji od kontrolera w Smoleńsku o warunkach pogodowych, to powiedzieć: lecimy na lotnisko zapasowe - ocenił Lasek. Jego zdaniem, najbardziej zaskakujący w nowym stenogramie jest fakt, że członkowie załogi kilka razy zwracali uwagę osobom trzecim, że przeszkadzają.