Agnieszka Burzyńska: Jest poranek 10 kwietnia rok temu, co pan robi? Krzysztof Kwiatkowski: Jestem w domu w Łodzi. Około godz. 8 mój młodszy syn, z radością przyjmujący do wiadomości powrót taty, budzi mnie, mówiąc, że oczekuje rozpoczęcia w trybie natychmiastowym zabawy z nim. Tak się ten dzień dla mnie rozpoczął. Niedługo później zadzwonił do mnie jeden z moich współpracowników, że najprawdopodobniej doszło do katastrofy samolotu Tu-154. Potem jest posiedzenie rządu. Co tam robicie? Jaka jest atmosfera? Jak to wygląda? Tej sceny z początku posiedzenia rządu na pewno nie zapomnę do końca życia. Zwyczajowo jest tak, że rząd spotyka na najwyższym piętrze Kancelarii Premiera. I kiedy normalnie w tygodniu przychodzi się na posiedzenia rządu, ministrowie czekają na przyjście premiera i jest zawsze gwar. Pamiętam, że tego dnia wchodziłem po tych schodach i była martwa cisza. Przyszedłem przed salę posiedzeń rządu, było już kilku ministrów m.in. minister Sikorski. Nie było prawie żadnych rozmów. Wszyscy stali w milczeniu. Czy dziś z perspektywy tego roku zrobiłby pan coś inaczej? Czy dostrzega pan jakieś błędy po stronie rządu. W zakresie tych rzeczy, które sam robiłem, czyli błyskawicznego poinformowania polskiego prokuratora generalnego, zadeklarowaniem wszelkiej pomocy, uważam, że te działania, które podjęliśmy były działaniami prawidłowymi. A premier popełnił jakiś błąd czy nie? Jeżeli mam oceniać, to jestem głęboko przekonany, że w tym konkretnym momencie wszyscy z nas starali się jak najlepiej zdać ten egzamin. A błąd naiwności? Błąd naiwności? Tak. 12 stycznia, 9 miesięcy po katastrofie Tatiana Anodina przedstawiła raport, z którego wynikało, że winni są niewyszkoleni, niedouczeni, niedoświadczeni piloci, na których naciskał pijany generał. Taka informacja poszła w świat. Raport strony rosyjskiej nas nie satysfakcjonuje. Na pewno nie jest tak, że możemy wskazać na jedną główną przyczynę. A nie zabrakło wtedy reakcji, takiej politycznej, takiej silnej? Ale przypomnijmy, że w grudniu reakcja premiera była jednoznaczna. Mówił wprost, że raport w tej formie jest nie do przyjęcia. Tak, tylko później, kiedy ten raport był przedstawiany, kiedy była mowa o gen. Błasiku, który miał naciskać, miał 0,6 promila alkoholu, co bardzo było podkreślane, oglądał pan ten raport? Co pan wtedy myślał? Uważam, że każdy z nas, jeżeli wykonuje jakieś obowiązki, ale przedstawia i uzasadnia te decyzje musi pamiętać, aby to robić w taki sposób, który jest uczciwy, dokładnie wobec każdej osoby. Mam pełne przekonanie, że tej uczciwości zabrakło. Obowiązek przeprowadzenia takich badań i podania ewentualnej zawartości alkoholu w organizmie jest obowiązkiem dotyczącym bezpośrednio tych, którzy sprowadzali, pilotowali statek powietrzny. Gen. Błasik był w kokpicie w kabinie pilotów. Ale nie pilotował. Wiemy, że nie pilotował samolotu. A dlaczego wtedy pan nie protestował? Dlaczego pan nie wyszedł i nie powiedział, tak nie można? Bo miałem i mam absolutne przekonanie, że formą zdecydowanej odpowiedzi z naszej strony powinien być i był w tym przypadku głos ekspertów. Przypomnijmy sobie, że niedługo po konferencji strony rosyjskiej, w kontekście możliwości przygotowanie rzetelnej odpowiedzi wraz z jakąś formą prezentacji z tych ustaleń, była konferencja prasowa komisji ministra Millera, która bardzo wyraźnie wskazała, że raport MAK-u przedstawia, ale tylko część okoliczności towarzyszących katastrofie. Dziś wszystko wskazuje na to, że będziemy mieli dwa raporty. Raport MAK-owski i raport komisji Jerzego Millera. Dwa, odrębne, oddzielne, i co dalej? Może już nic? Tę decyzję ogłosi pan minister Miller choćby z jednego względu. Gdyby dzisiaj, dowolny przedstawiciel polskiego rządu już mówił, co zrobi komisja ministra Millera po ogłoszeniu raportu, strona rosyjska mogłaby to wykorzystać, mówiąc, że od początku przewidzieliśmy pewien scenariusz, mniej szanując procedury w tym zakresie, a bardziej kierując się swoimi odczuciami. Naprawdę poczekajmy na raport. Ale tak po ludzku, panie ministrze, nie można wierzyć w to, że będzie wspólny raport. Emocje ludzkie towarzyszą nam wszystkim, ale szczególnie w tej sprawie i szczególnie w relacjach z tak trudną drugą stroną, jaką są Rosjanie, musimy bardzo precyzyjnie planować każdy krok. Osobą odpowiedzialną za te kroki po naszej stronie jest minister Miller. Poczekajmy na ogłoszenie przez niego raportu i zaproponowanie scenariusza dalszych działań. Wrak tupolewa to ikona pamięci o katastrofie, jak mówi premier, czy dowód w śledztwie? Tak naprawdę znaczenie szczątków samolotu Tu-154 jest podwójne. Jest to materiał dowodowy w postępowaniu przygotowawczym w tzw. śledztwie, ale dla polskiej strony jest to przede wszystkim element pamięci, symbol katastrofy. Wielokrotnie mówiłem o tym w rozmowach ze swoim rosyjskim odpowiednikiem ministrem sprawiedliwości Konowałowem, żeby oni zrozumieli skąd nasze emocje i skąd oczekiwania, żeby jak najszybciej szczątki samolotu trafiły do Polski. Dlaczego oni tego nie rozumieją? Strona rosyjska podkreśla procedurę. Oczywiście procedury są nam znane. Po co Rosjanom ten wrak? Do tej pory stał on pod tym brezentem, niszczał. Jakie ekspertyzy Rosjanie chcą tam przeprowadzić? Rozmawiał pan o tym? Mówiłem na czym polega znaczenie szczątków samolotu z punktu widzenia polskiej strony. Więcej, złożę jeszcze jedną deklarację. Jeżeli okazałoby się, że wrak samolotu do maja do Polski nie trafi, to kiedy mniej więcej za miesiąc będę miał oficjalną wizytę w Rosji, to oczywistą rzeczą jest, że wtedy również podejmę interwencję, żeby przyspieszyć przekazanie wraku do Polski. Która to będzie interwencja? Kiedy ten wrak ma szansę wrócić do Polski? Czy to nie jest takie sztuczne przeciąganie sprawy rzez Rosjan? Od strony proceduralnej może wrócić, zresztą te przepisy w Polsce są identyczne. Ja wiem, od strony proceduralnej. Ale co pan słyszy tak po ludzku? Oczywiście to, co słyszę na płaszczyźnie czysto ludzkiej, takiej mojej rozmowy z moim rosyjskim odpowiednikiem, jest wskazanie na to, co wynika z formalnego podziału kompetencji także po stronie rosyjskiej. Nie jest też tajemnicą, że prokurator generalny Federacji Rosyjskiej Jurij Czajka to były minister sprawiedliwości z czasów rządów Putina. Minister Konowałow to osoba studiująca na tym samym wydziale co prezydent Miedwiediew. W każdym kraju są pewne złożoności, które rzutują później na przebieg zdarzeń. Sytuacja wewnętrzna rzutuje na obecną sytuację? Nie jestem ministrem spraw zagranicznych. Pan to zasugerował. Za to wykorzystywałem i wykorzystuję wszystkie możliwości, które mam w swoich kontaktach z przedstawicielami Rosji, żeby pewne działania przyspieszyć.