Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał ubiegłoroczny wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie w sprawie pozwu Stypułkowskiego wobec Kurskiego. Oddalając apelację Kurskiego od tego wyroku, SA zmienił tylko z miesiąca na dwa tygodnie okres, w jakim jego oświadczenie ma się pojawić na billboardach. Ponadto Kurski ma przeprosić w TVN Stypułkowskiego za zarzucenie mu, że w 2002 r. spowodował wypadek drogowy z trzema ofiarami śmiertelnymi oraz wpłacić 10 tys. zł na cel społeczny (pozew żądał 30 tys. zł). "Wyrok jest prawomocny i pan Kurski musi go wykonać" - powiedziała mec. Barbara Kardynia-Bednarska, adwokat Stypułkowskiego. Sam Kurski powiedział, że uznaje wyrok za niesprawiedliwy. Pytany, czy go wykona, odparł: "Zachowam się tak, jak mi sumienie nakazuje". Kurski wnosił w SO o oddalenie pozwu, powołując się na "obronę społecznie uzasadnionego interesu". Po wyroku SO Kurski mówił, że w "aferze billboardowej" wszyscy jego świadkowie potwierdzili, że przekazali mu informacje, które potem upublicznił. "Alarmowałem opinię publiczną o wiedzy, którą miałem od wysokich funkcjonariuszy PZU" - dodał. Wyrok SO uznał za "odwet za lata rządów PiS". Teraz, zgodnie z prawomocnym wyrokiem, ma on wynająć pięć billboardów (po dwa w Gdańsku i w Warszawie oraz jeden w Olsztynie), na których odpowiednio dużymi literami przeprosi Stypułkowskiego. "To precedensowe rozstrzygnięcie ma na celu rzeczywiste naprawienie skutków naruszenia dóbr osobistych mego klienta przez dotarcie do jak najszerszego kręgu odbiorców zniesławiającej wypowiedzi" - podkreśla mec. Kardynia-Bednarska. Jak sprawdziła PAP na stronach internetowych firm prowadzących tzw. reklamę zewnętrzną, koszt wynajęcia jednego billboardu na dwa tygodnie waha się od ok. 800 zł do nawet kilku tysięcy zł. W 2008 r. Prokuratura Okręgowa w Białymstoku umorzyła śledztwo w sprawie wypadku, uznając, że to nie Stypułkowski był jego sprawcą, ale kierowca małego fiata, który wyjechał z drogi podporządkowanej. Stypułkowski miał przez pewien czas zarzut spowodowania wypadku. Po kolejnej opinii biegłego uznano jednak, że to kierowca fiata naruszył zasady bezpieczeństwa, choć i Stypułkowski jechał za szybko (105 km/h przy ograniczeniu do 90 km/h) - ale takie wykroczenie już się przedawniło. Kurski mówił wcześniej, że jest niepojęte, iż pozwał go człowiek, który uczestniczył w wypadku, w którym zginęło trzech młodych ludzi. Dodał, że sąd nie dopuścił przywoływanych przezeń dowodów, takich jak akta śledztwa tej sprawy, w której jeden z biegłych stwierdził, iż volvo Stypułkowskiego jechało z prędkością "od 144 do 156 km/h". Zwrócił uwagę, że powód odczekał ponad dwa lata, aż za czasów PO umorzono śledztwo i dopiero wtedy go pozwał. "Dziś trzech młodych ludzi nie żyje, pan Stypułkowski tryumfuje, a Kurski ma przepraszać" - mówił w 2010 r. europoseł. W kwietniu 2006 r. w TVN Kurski oświadczył, że w 2005 r. PZU wycofało się z kampanii "Stop wariatom drogowym" i sprzedało przeznaczone dla tej kampanii billboardy za 3 proc. wartości firmie związanej z synem Andrzeja Olechowskiego, od którego miała je odkupić PO na kampanię prezydencką Donalda Tuska. Te słowa wywołały poruszenie w świecie polityki i opinii publicznej. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo. W końcu stwierdzono, że nie ma śladów, by doszło do afery billboardowej i umorzono je. Także sam Tusk pozwał Jacka Kurskiego i uzyskał sądowy nakaz przeprosin. Zdaniem sądu Kurski nie sprawdził dostatecznie zarzutów, które postawił. Podczas przesłuchań w tym procesie okazało się, że świadkowie, na których powoływał się Kurski, nie potrafili przedstawić dowodów, mówili jedynie, że "o sprawie słyszeli".