Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew poinformował w środę, że istnieją dokumenty dotyczące Katynia, które jeszcze nie zostały przekazane Polsce. Jak mówił, polecił już przeprowadzenie stosownych procedur i przekazanie tych materiałów stronie polskiej. "Obecnie polskim historykom zależy najbardziej na tzw. "liście białoruskiej". To istotny element całokształtu sprawy katyńskiej. Mamy dużą wiedzę na temat trzech obozów jenieckich, wydaje się, że mamy też kompletną "listę ukraińską", nie mamy natomiast "listy białoruskiej". - Trudno powiedzieć, czy jeszcze jakieś inne dokumenty sowieckie tak wielkiej wagi mogły się zachować. Tego nie wiemy. Musimy poczekać aż dokumenty, które miał na myśli Miedwiediew zostaną ujawnione i przekazane stronie polskiej - powiedział Kunert. Zaginiony dokument - tzw. białoruska lista katyńska - to nazwiska prawie 4 tys. Polaków zamordowanych przez NKWD w 1940 roku, najprawdopodobniej w Mińsku. - Nie ulega dla mnie wątpliwości, że są to kroki i decyzje przełomowe ze strony rosyjskich władz. Nikt znający choć trochę realia tamtego czasu, znający ogrom zbrodni stalinowskich nie byłby na tyle naiwny, żeby sądzić, że władze rosyjskie są w stanie ujawnić część czy całość dokumentacji na temat Katynia, bez oczywistego oczekiwania ze strony bardzo wielu Rosjan, żeby zaczęto ujawniać sowieckie dokumenty na temat tysięcy rosyjskich "Katyni" - powiedział Kunert. - W tym sensie każda decyzja idąca w stronę coraz jawniejszego mówienia prawdy o zbrodniach stalinowskich jest także otwieraniem drogi i dawaniem nadziei tym wszystkim Rosjanom, którzy do tej pory nie mają pojęcia, gdzie zostali pochowani ich najbliżsi, ani jakie były okoliczności ich śmierci. A to są miliony ofiar. Każda tego typu decyzja władz rosyjskich powinna być przyjmowana z wielkim uznaniem. Dla władz rosyjskich jest to bardzo ryzykowne działanie, wejście na ścieżkę, z której nie ma już odwrotu. A jest to ścieżka, która prowadzi do złamania ciągle funkcjonującego w Rosji mitu Stalina - dodał historyk.